Śpię jeszcze, a tymczasem następują fakty.
Bieleje okno, szarzeją ciemności, wydobywa się pokój z niejasnej przestrzeni, szukają w nim oparcia chwiejne, blade smugi.
Kolejno, bez pośpiechu, bo to ceremonia, dnieją płaszczyzny sufitu i ścian, oddzielają się kształty, jeden od drugiego,
strona lewa od prawej.
Świtają odległości między przedmiotami, ćwierkają pierwsze błyski na szklance, na klamce.
Już się nie tylko zdaje, ale całkiem jest to, co zostało wczoraj przesunięte, co spadło na podłogę, co mieści się w ramach. Jeszcze tylko szczegóły nie weszły w pole widzenia.
Ale uwaga, uwaga, uwaga,
dużo wskazuje na to, że powracają kolory i nawet rzecz najmniejsza odzyska swój własny, razem z odcieniem cienia.
Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno.
Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka, kiedy cud już odbyty, dzień ustanowiony
i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność.
(W.Sz.)