Kartki otrzymane


Ciągle brak mi czasu, żeby zrobić z "nadesłanymi kartkami" porządek. Są gdzieś na mailach i czekają na zmiłowanie. Cierpliwości.






Misia sierpień 2017 Islandia
Kasia lipiec 2017 w przerwie z Islandii



kasia STYCZEŃ 2015 Maroko
Cześć Mamo, Pozdrawienia z Maroka,
Jesteśmy w Tangierze. Tu jest absolutnie pięknie. Hiszpańsko - portugalska architektura, medyna - stara część miasta pełna kolorów nad oceanem. Jest słońce, trochę tu pada od oceanu. Wczoraj dużo chodziliśmy po mieście. Byliśmy cztery dni w Marrakeszu i jeden dzień w Essoirze tez nad oceanem. Timo za kilka dni ma lot do Europy, ja szukam możliwości na wolontariat. mam kontakt do kobiecej kooperatywy w górach, produkującej olej arganowy. Teraz nieustannie w drodze. nie chciałam na razie kupować biletu powrotnego, bo nie widziałam kiedy wrócę. Lecz nie chcieli mnie wypuścić z lotniska, musiałam pokazać bilet, Misia szybko mi go kupiła.

 
KASIA marzec 2015 Wietnam
Drodzy,
 piszę znad jeziora Dalat. To taki mały Paryż. Byli kolonizatorzy zostawili po sobie piękną, wzniosłą architekturę. Jest 8 rano, zastanawiamy się gdzie mamy się wybrać. Dokoła są wodospady, jeziora i wsie. Można wypożyczyć skuter za 5 dolarów. Są też wycieczki zorganizowane, ale chyba lepiej na własną rękę. Mamy smarfona z GPSem, odkrywam jego możliwości. Dogadać się trudno, wietnamski jest nie do wymówienia, smarfon i google translator nam pomaga, aczkolwiek to nowoczesna pułapka i nie pozwala na kontakt z drugim człowiekiem a z narzędziem. 
 Odkryliśmy dziką plażę z niewybudowanym resortem i ją zeskłotowaliśmy. Nie było żadnych turystów, tylko mała wioska i lokalne bary i restauracje. Spędziliśmy tak trzy dni, a lokalni nazywali nas gypsy people, bo nie spaliśmy w hotelu, tylko gdzieś w lesie.
 Ho Chi MInch city było dużym doświadczeniem. Tylu skuterów nie widziałam nigdzie w Azji. Człowiek przechodzący przez szeroką ulicę myśli, że to ostatnie chwile jego życia. Ciężko połapać się w takiej metropolii jak się w niej nie mieszka. A każda wycieczka jest wyprawą, przejście kilometra zajmuje 40 min. W rezultacie dochodzi się do muzeum i ma się pół godziny bo zaraz zamykają. Miasto pełne jest supermarketów, biur i białych turystów. Nie polubiliśmy tego miejsca. A płuca nasze nie dały rady, ludzie żyją w tych spalinach od urodzenia. Ale tacy jak my, szczególnie jak ja, wychowana wśród drzew reagowałam spazmatycznie. Już po opuszczeniu miasta przestałam tak kasłać. Wietnam na razie nie zachwyca, ale zobaczymy co dalej. KASIA
Dziękuję za pożyczkę. Z pewnością się przyda.
Więc od paru dni jestem w Sajgonie to metropolia. Śpię u rodziny z CS, rodzice  nie mówią po angielsku, ale 
ponieważ mają całkiem duży dom i tylko jedną córkę która pracuje w dużej firmie, dzielą się tym domem, a mama ponadto lubi gotować, więc jest szczęśliwa że ktoś z daleka może smakować potrawy. Bardzo dobre, ale pracochłonne i dość skomplikowane w przygotowaniu. Wietnamczycy spożywają dużo mięsa i owoców morza.
W każdym razie trochę się tu zasiedziałam.
Znowu jestem chora i trochę zrozpaczona, bo nie mam siły, jem owoce, jogurty i czosnek. Od wczoraj katar i osłabienie. Jest tak gorąco, że chyba organizm znów na nowo musi się przyzwyczaić. Klimatyzacja i wiatraki robią swoje. Timo przyjeżdza dziś w nocy. Też jest chory i ma gorączkę. Ciekawe co z tego wszystkiego wyjdzie. W każdym razie wysyłam zapytania do couchserferów żebyśmy przenocowali u nich jeszcze parę dni w Sajgonie, a potem w trasę z namiotem, plecakami. Tu jest dobrze rozwinięta sieć kolei, to będzie nas system podróży, ale do tego potrzeba siły. 
Poczytam sobie o tym ziele czystek. 
pozdrawiam!k

hej, 
udało się, przyjaciółka Olgi szybko przelała. A ja już następnego dnia dostałam list od agencji.
Czyli jutro o 2 po południu będę już w Wietnamie. Szukam tam couchserfera na parę dni, żeby wypocząć i nic konkretnego nie robić.
Nadal kaszlę. Nie wiem czy mam iść do lekarza czy nie. Głupi mi spać u ludzi i tak kasłać. 
W Koczinie są biennale sztuki współczesnej, więc się dziś tu wybieram przed lotem. pozdrawiam kasia!

KASIA luty 2015
wieści wieści
 Jestem teraz w Kerali, południowych Indiach. Maila wysłałam dawano dawno temu. będąc jeszcze w Radżastanie w miasteczku Nagaur na targu bydła. Byłam wtedy chora i siedziałam półtora dnia. Co warte jest odnotowania, bo nie ma dnia w którym nie robiłabym nic. Teraz też jestem chora tym razem poważniej, bo kaszlę niemiłosiernie, co w związku z tym  że nie mogę zaszyć się w łóżku i odpocząć i przeczekać męczy mnie okrutnie. Dlatego wybrałam się do lekarza do kliniki państwowej, bo podejrzewam zapalenie wirusowe gardła. Dostałam refundowane antybiotyki, dokupiłam sobie probiotyki, bo podejrzewam że to jakieś wyniszczające świństwo (nic nie zapłaciłam, to refundowany antybiotyk dla biednych ludzi, przy okazji zorientowałam się jak działa służba, rzeczywiście jest dostępna dla każdego, ale pewnie uboga w jakość, jedna pani doktor nawet nie obejrzała gardła i kazała wziąć antybiotyk, a o istnieniu probiotyku nie wiedziała nic). Misiu módl się za mój żołądek,w połączeniu z azjatycką dietą gdzie higiena to słowo mało znane, kuracja może zakończyć się klęską. Na szczęście do tej pory miałam tylko raz jakieś poważniejsze problemy, co oznacza że flora bakteryjna i odporność nie jest najgorsza. Jadam w ulicznych restauracjach o niskim standardzie, tu nie spożywa się świeżych warzyw a i owoców a przecież  to bogactwo urodzaju tropikalnych smakołyków. Więc kupuję warzywa i jem je z ciapati, ale tu one są genetycznie modyfikowane... są ogromne i bez smaku. Taka praktyka pozwala Indiom na walkę z obóstwem, ale co z tego jak nie mają wartości odżywczych, umożliwiają jedynie sytuację fałszywego uczucia sytości. Prawdziwego pomidora zjadłam chyba dwa miesiące od daty przyjazdu. Smakował prawie jak ten polski. W ogóle jest dużo potraw smażonych i odsmażanych a nie gotowanych. Większość społeczeństw ma problem z otyłością. 

Koniec z chorobami o jedzeniem. Po Radżstanie wybrałam się do Allahabad gdzie  miała miejsce ogromna pielgrzymka i kąpiel w ujściu rzek Ganges i Jamuny. Byłąm w klubie nocnym z klasą średnią. A potem była już podróż w której zatrzymywałam się na chwilę: Varanasi, Khajuraho ze sławnym erotycznym kompleksem świątyń, buddyjskie świątynie wykute w skałach w Ajancie datowane na 6 wiek naszej ery. 5 dni na Goa, gdzie hindusi przyjeżdzają żeby wyzwolić się z klatki ortodoksyjnego społeczeństwa. Piją dużo alkoholu, chodzą na dyskoteki podrywają płeć przeciwną. Stan bardzo liberalny o własnej kulturze, przyjechałam na karnawał, spuścizna po portugalczykach. Wbrałam sie do Kerali na tybetaski nowy rok, myślałam że zobaczę kolorowych tańczących lamów ale zamiast tego były fajerwerki i pokaz świateł. Byłam też w pięknym rejonie Kodava z plantacjami kawy, spokój i cisza. Trafiałam do Kerali, wczoraj jeżdziłam po lokalnych wioskach szukając rytualnego tańca Theyyam, w którym performerzy wcielają się w bóstwa. Nic nie znalazłam, może dziś wieczorem mi się uda, ale nie jest to łatwe, Theyyam to rytuał dziejący sie na wioskach, ciężko o informację w dwa dni. Kupuję dziś bilet do Koczi, tam będę trzy dni i mam lot do Wietnamu. Jestem bardzo zmęczona, bo od miesiąca się przemieszczam nieustannie i zdobywam informację, ciągle gdzieś jeżdzę. Jest cudownie, ale jest też bardzo gorąco i chyba ciało się buntuje i odmawia posłuszeństwa, moze dlatego odporność jest gorsza. W związku z tym już w Wietnamie z Timo chcę czas spędzić raczej w naturze. Prawda jest taka, że gdybym nie kupiła biletu, a Timo by nie przyjeżdzał, zamieniłabym bilet Indie-Wietnam na Indie/Europa. Zaszyłabym się na jakimś wolontariacie w zielonej Kerali, żeby potem przywitać Europę. Tyle już doświadczyłam, że czuję się absolutnie nieprzygotowane na kolejny kawałek świata. W Koczin czekają mnie atrakcje, biennale sztuki z polskim akcentem, przeprawa łódką przez rozlewiska. 
Może znów wydawać się że odzywam się jak czegoś potrzebuje, ale nie odzywam się do nikogo to prawda. Jak mieszkam u kogoś to poświęcam mu czas, cały czas ktoś chce rozmawiać ze mną, przestrzeń na dzielenie emocji jest ograniczona. Mam nadzieję, że nie stracę przyjaciół i znajomych bo się do nich nie odzywam! Kupiłam bilet powrotny do Paryża na 14 kwietnia. Musze jeszcze coś dokupić z Paryża do Warszawy. 
 pozdr z Kannur kasia 
hej, 
 piszę co i jak. jestem teraz w Radżastanie w Jodhpurze. Mam bilet do Allahabad za dwa dni, potem bilet do Varanasi, potem do Khajuraho. Teraz trochę chorowałam, czuje sie nadal trochę słaba i zmęczona więc nic konkretnego nie robiłam tzn wczoraj siedziałam w daramsala i nie wychodziłam na żadne spacery. Taki los podróżnika daje mi się we znaki, więc  zbieram siły. Dziś wsiadłam w pociąg i przyjechałam do nowego miasta. Poczytajce co u mnie.Timo, che jechać do Kanady, ale załatwienie wizy i wszystkich formalności jest nieco skomplikowane, aczkolwiek to bardzo duże pieniądze i miła praca na dwa miesiące - sadzenie drzew. Rzadko ma internet, raczej ze smartfona, więc dlatego też nie ma mnie na skype (przesył szybko zabiera dane i szybko kończy mi się pakiet) ale też rzadko coś piszę, albo po prostu jestem zmęczona, ostatnio byłam gościem u rodziny. 
KASIA, styczeń 2015
Drodzy rodzice,  
> wszystkiego dobrego w nowym roku, mial byc esemes prosto z Indii, ale do niemiec moge wysylac, natomiast do Polski juz nie. Duzo zdrowia,porankow z dobra kawa i slonecznych dni, 
> Dzis dotarlam do Bikaner, jutro odbywa sie tu festiwal camel - camel festival. Bylam na tygodniowym spotkaniu w klasztorze tzw aszramie, gdzie mieszkają mnieszki i mnisi, medytowalam, mialam joge, wyklady o duchowosci, tralilam tam pzrez przypadek bardzo ciekawe doswiadczenie!
> Przyjehli tam ludze z calego swiata szukac swojej duchowosci i znalezc spokoj w aszranie usytuwanym nadz Gangesem. Kupila juz biletuy Do Udaipur i Joipur. Ucalujcie Gosie i Hanie, wiem ze Hania ma miec chrzest w niedziele. 

KASIA, grudzień 2014, Indie

Polską kartę w telefonie zamieniłam na indyjską. Nie ma mnie w Warszawie bo jestem już w Himalajach. Prosto z Delhi trafiłam do małego miasteczka Mcleod Ganj, gdzie schronienie znalazł Dalajlama i uchodźcy z Tybetu, którzy przybyli tu za nim. Jednak nie tylko, w tym kosmopolitycznym miejscu mieszkają muzułmanie z Kaszmiru, hindusi i turyści ze wszystkich stron świata. Nigdy nie widziałam na tak małej przestrzeni tylu kafejek, restauracji, stoisk z szalikami, butami, czapkami, skarpetkami, ponczami, biżuterią i wszystkim co może przydać się oszołomionemu turyście. Dwie ulice, historie są przeróżne, wszyscy żyją tak blisko siebie, a jakby oddzielnie. Historia Tybetu i buddyjska duchowość mieszają się z tu z lokalnym biznesem dla którego wiele osób zdecydowało się porzucić rodzinne strony i przyjechać właśnie tu. Wczoraj grałam w karty, oglądałam bożysze bollywódzkiego kina w spektakularnym pościgu dziejącym się w Warszawie i gotowałam dla kolegów z Kaszmiru. W pokoju w którym życie toczy się na podłodze, zrobiliśmy małe atelier. Rysowane przeze mnie sytuacyjne portreciki pomagają zadzierzgnąć znajomości. Chłopcy mówią o miłości w muzułmańskiej rzeczywistości, biznesie i wielopokoleniowej rodzinie, o życiu prostym i szczęśliwym. Otrzymałam już propozycję dystrybucji jedwabiu, paszminy i kamieni szlachetnych w Europie. Do Indii nie warto przyjeżdżać jeśli nie lubi się ludzi. Można powiedzieć, przyzwyczajam się do ludzi na nowo. Do tych small talków, do wspólnego z pozoru nic nierobienia, do nieustannego odpowiadania na pozdrowienia i pytania, do spojrzeń ze wszystkich stron. Całkiem sporo mam w sobie tej europejskiej nieufności i podejrzliwości, bowiem bywam łatwowierna. Często się uśmiecham i jestem życzliwa. Jednak tu, z uśmiechem można przesadzić. Samotnie podróżująca kobieta wzbudza postawy troski albo nadmiernego męskiego zainteresowania. Po zmroku wychodzę na oświetloną jarzeniówkami z pobliskich bazarów ulicę, po 100 metrach zawracam. Spadł śnieg, drogi są nieprzejezdne. Koledzy mówią, żebym została, zapraszają do swoich rodzin do Kaszmiru. Zimno jest również buddyjskim mnichom i mniszkom. Na dwumiesięczne wakacje, jak mówią, wybierają się na południe Indii, niektórzy na Goa. Przepraszam za moje nagłe zniknięcie. Tłumaczę się przygotowaniami i pewnego rodzaju strachem, nie wiadomo przed czym. Bowiem nie wiem gdzie będę, ale jestem przygotowana na wszystko. Może niepotrzebnie, mam za ciężki plecak. Indie w swoim chaosie, nieporządku, nieprzewidywalnym czasie, wymagają jednak organizacji i planu. Zobaczymy się kiedy w Polsce śniegi już stopnieją.

pozdrawiam
k

KASIA grudzień, 2014, Indie

Hej, dotarłam. 
Teraz piszę z miejsca, w którym mieszka Dalajlama, który teraz jest we Włoszech, tu trwa festiwal z okazji rocznicy przyznania Dalajlamie pokojowej nagrody nobla, wczoraj tu dotarłam specjalnie z New Delhi, w którym się nie zatrzymywałam, ale że miałam za sobą dwie nieprzespane noce to położyłam się jedynie na dwie godziny i zaspałam! Obudziłam się już po zmroku kiedy wszyscy już wracali. Dziś się tam wybieram. Zmieniam miejsce noclegu na miejsce u rodziny z couchsurfingu. Myślę, że potrzebuję czasu, żeby wejść w podróż. Wczoraj poznałam już miłego kolegę, przedstawiciela kościoła katolickiego tu w Dharamasali, zaprosił mnie na lunch i w ogóle bardzo mi pomógł, na sam koniec pomodlił się za mnie i za moją podróż. Kidedyś w Indonezji na Lombok zrobił to szaman. Indie pomimo swojego wewnętrznego chaosu wymagają organizacji, trzeba planować podróż bo bilety są szybko wykupywane, dla mnie to nie lada wyzwanie porzucenie spontaniczności i myślenie dwa tygodnie w przód o tym, gdzie zamierza się być, bo zaraz ktoś zaprosi Cię do siebie, zaraz coś nieoczekiwanego cię spotka i plany runą! 
k,

MISIA sierpień 2014 Himalaje, Kirgizja
Rodzino! 


Slę wieści z karakol, jak obiecałam. po 11 dniach trekingu, bez dostepu do cywilizacji, nazarlismy sie na rozpuku. najgorszy byl brak papieru toaletowego, nie ma gdzie go kupic i zaczynasz zmniejszac swoj komfort. duzo mniej rzeczy przeszkadza. 


Jest cudownie, najwyzsze gory to 4300 przelecz. choroba wysokosciowa nie dawala spac 3 noce. na odowcu jest pieknie, patrzenie w bezkresna szczeline lodowa kaze okreslic swoj stosunek do smierci. jest bardzo bezpiecznie, czesto nie idziemy dalej bo zla pogoda albo za pozna godzina. bylo ciezko, plecaki wazace 26 kg daly znaki przez pierwsze dni. jedzenie zarcia z proszku zucalo sie na zoladek. ale zdanie na grupe 8 osob, i zero ludzi i sadow cywilizacji przez 11 dni, i w okol tylko gory jak okiem siegnac - to jest cos. 

swietni ludzie, malo problemow. jest ciezko, bo mokniemy i jest zimno, i brzuch i duze wysokosci, ale jestem bardzo szczesliwa. ucze sie dbac o siebie i innych. 

kirgizja biedna, ludzie otwarci. troche malo kraju puki co zobaczylismy. teraz idziemy na 6 dniowy treking, potem powolny powrot do domu. Stambuł byl piekny, ale za krotko, ale we lwowie stworzylismy sobie piekny klimatyczny dzien.



duzo mysle o Malgosi, jakoś jest mi w głowie. Nie martwcie się o mnie, nie ma o co. Jacek mega dba o mnie, w górach czuć tę bliskość i brak granic. 

Buzi! jest super! 

KASIA, maj 2014, Dania
mailik : "Piątkowy wieczór spędzam na urodzinach pani Eli, naszej sąsiadki. Przy dźwiękach disco utworów z komórki skosztowałam tortu z bitą śmietaną z lukrowaną, różową posypką. Pani Ela na urodziny od rodziny dostała niebieską sukienkę mini i złotą biżuterię z Niemiec. Tu na zakupy jeździ się za granicę. Niektórzy jak my, bez samochodu mamy do wyboru trzy sklepy dla turystów w których nawet zmiękły kalafior po przecenie jest dla nas za drogi, popularnych dyskontów z półkami dla polaków na wyspie brakuje. Liczymy dni do wypłaty. Niestety ja przeliczyłam się. Na moje nieszczęście w tym kraju, skandynawskim raju, podatek wyjdzie nie taki jak sobie skrupulatnie wyliczyłam przyswajając duńskie prawo podatkowe jeszcze w Polsce . Upragniona kart podatkowa nadeszła dwa dni po wypłacie. Podatek odprowadziłam taki jak żyjący w dobrobycie Frederik Thorgst, pracownik duńskiej korporacji. Przyjechałyśmy tu na dorobek w trzy miesiące. 8 % na ubezpieczenie społeczne to nasz cel, 44 tyś koron zwolnione z podatku, kolejne 25 z nadgodzin. Miesięczne wynagrodzenie wyższe niż poselska pensja. Takie tam inwestycje w technologie, podróże, życie codzienne i spłatę długów.
Bezcenne doświadczenie. Taka praca do prostych nie należy. Przyzwyczajone do dialogu, równości, dobrego traktowania, wzajemnego szacunku i ogólnie miłej atmosfery „księżniczki z Warszawy” kręcą nosem na zastane zasady, regulaminy i etykiety pracownicze. Godność jednostki, prawo do równego traktowania i informacji, zasada otwartego dialogu, dobra organizacja pracy, przemyślany regulamin są dla nas ważnymi aspektami pracy w tak dużej firmie. Niestety nie dla każdego jest to oczywiste. Taka praca to walka o godność. Bo tu jest hierarchia, rządy autorytarne, rozlazłość organizacyjna i przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka. Zło, zepsucie i brud charakterów. Pieniądze albo godność. Teraz wybieram pieniądze.
Zaczynam od pracy w kuchni. Kroje, obieram, mieszam, dekoruję , próbuję, wystawiam, zmywam, szoruje. Ze specjalisty od zmywania naczyń awansuję na sałatkową. Jako ta, która lubi warzywa wiem jak sałatka smakować powinna. Czwartego dnia dostaję przepis w języku którego nie znam, mam 10 minut, prosta rzecz ugotowanie buraków w odpowiedniej zalewie. Niestety goście buraczkami pogardzili, nie smakowały, za kwaśne. Robię sałatki dalej, słyszę że mam za dużo pomysłów, stosuje za dużo eksperymentów. A tu trzeba prosto, szybko i to co powie szefowa. W takiej pracy czasem czuję się naprawdę mało zdolna, trzeba porzucić domowe nawyki, a pracować jak robot kuchenny. Ósmego dnia smażę kotleciki, kucharz ma wolne, dziś wszystkie dania mięsne przygotowuje Kasia z Polski, od jakiegoś czasu wegetarianka. Niestety z moją szefową mamy inny gust kulinarny, ona zupę majonezową z warzywami nazywa sałatką, ja wolę lekkie, świeże i proste przepisy. W kuchni tej duńskiej na wyspie Romo widzę jak można przerabiać stare na nowe, sałatka z majonezem wytrzyma w lodówce do dwóch tygodni. Starego mięsa nie podaje się, ale już zupę można na nim ugotować. Zaczynam robić śniadania, pobudka o 4 rano, praca dla trzech, czterech osób - robią dwie. Za dużo mówiłam, ktoś inny decyduje za mnie co będę robić, bez konsultacji, bez pytania, metoda „zapukaj w oko i powiedz że ma przyjść”. Na dwa dni zamieniam się w specjalistkę od przygotowywania pokoi, powtarzalne przez 8 h czynności, to na pewnie za karę, umieram z nudów. Stres i kuchenna dynamika pasują mi lepiej. Stawiam warunek kuchnia albo Polska. Kuchnia. Mamy nowego kucharza, światowego, nowe zasady, nowe pomysły, nowa atmosfera.
Z K prowadzimy mały bunt w miejscu pracy (choć w każdej chwili możemy zrezygnować, ale tego nie robimy). Wszyscy tu narzekają, ale posłusznie wykonują to, co do nich należy. Żadnego sprzeciwu, żadnej krytyki, żadnej innej propozycji, zaprogramowane na pracę roboty. Koleżanki przestają proponować wspólne wyjście na papierosa i kawę aro z termosa, sąsiedzi robią imprezkę pod naszymi oknami, na którą nie jesteśmy zaproszone, w biurze niektórzy nie odpowiadają na powitanie. Tylko koledzy chcą spożywać z nami alkohol i tańczyć na plaży. Ale my nie za bardzo. Żyjemy sobie tu z K spokojnie, mamy piękny dom, chodzimy na spacery po lesie i po plaży. K zbiera szyszki, muszelki i kwiaty, ja ostatnio malowałam krajobrazy, rysowałam konie, fotografowałam domy ze słomianymi dachami. Czytamy, oglądamy, pijemy kawę na ganku. Jest praca, będzie kasa, miesiąc za nami, jeszcze dwa."

KASIA, maj 2014, Dania
Drodzy,
piszę dopiero teraz bo przez tydzień nie maiłąm kabla do internetu, teraz możemy podłączyć jeden kabel,który dostałyśmy od sąsaiada, nie ma wifi, więc za jakiś czas kupujemy ruter. 

Mieszkamy w takim starym pięknym domu, wynajmujemy salon, mamy złączone łóżka , stół , stolik, kanapę, dwa fotele, dwa krzesła, szafę , dwie komodyt i nie działajaca maszynę do fitness. W tym domu, który ma odzilne wejscia, mieszka jeszcze czterech polaków, jedna islandka, czterech łotyszy. Dom znajduje sie  w niedalekiej odległości od hotelu, 4 min, czasem biegnę bo muszę się zalogowac kiedy zaczynam pracę, mam numer 1337. 

Pracuję w kuchni. Zmywam naczynia, uzywam maszyn do krojenia warzyw, robię sałatki, wczoraj lepiłam duże pierogi, ozdabiałąm desery, jestem takim pomocnikiem w zasadze do wszystkiego. Praca jest dosyć stresująca, bo wszystko tzreba robić szybko, sprawnie, kazdy ruch trzeba wyliczyć, czy to na pewno da wymierny efekt i czy przede wszytskim nie będzie czasochłonne. Nie ma czasu na zastanawaianie się i sprawdzanie różnych dróg zrobienbia jednej czynności. Musi być szbko. Nawet za przerwę półgodzinna zabierają pieniądze. NIkt mi o tym cześniej nie powiedział i nawet nie miałam czasu chodzić na te przerwy. A;e teraz chodze na nie obowiązkowo skoro zabieraja mi za nie pieniadze. No i tak ze zmywaka awansowałam na sałatkową, potem, jak buraki były za kwasne, spadłam z awansu. dali mi duński przepis i miałam  na to kilkanascie minut, wiec buraków nikt nie chciał jeść. Mam inny gust niż szefowa robie sałtki lekkie, swieże, kolorowe. A ona lubi warzywa topiące sie w majonezie. Cały czas przychodzi wyjada z garnków, wydaje komendy., kucharez mówią , inaczej, pomocnica Ewa której pomagam ja tez mówi inaczej, wielki bałagan, mkażdy ma swój sposób na przepis, każdy ma inny pomysł.   Dlatego czasami wolę już zmywać te naczynia, bo przynajmniej nie ma ryzyka popełnienia błędu, a jest ich zawsze sporo, więc robota jest. Zazwyczaj przychodzę na drugą zmienę na 14, pracuje do końca czyli ok 23 albo czasem północy. Po gotowaniu i przygotowaniach do obiadu trzeba wysprzątać całą kuchnię, wieć juz padam z nóg, tam jest gorąco, nie mozna zainstalowac żadnych wiatraków, bo woiadomo zapachy pzrenosza sie w inne części kuchni. Jest dużo robotów kuchennych, które ułatwiają pracę. 

Tutaj uczę sie jak przetwarzać jedzenie, stare ciasta przetwarzane sa na ciasteczka, ta sama satałtka podanwana jest codziennie przez cały tydzień. Albo jak już troche żle pachnie i smakuje, doprawiana. Lodówka tonie  w setkach pudełek z resztakami jedzenia z poprzednich dni. Stare potrawy mieszane są z nowymi. Generalnie cały ten biznes nastawiony jest na zysk. parę dobrych lat temu była głośno w mediach  o tym miesjcu bo T włąścicielka nie wypłaciła jakiejśc cześci pensji, związki zawodowe wkroczyły do akcji, reputacja miejsca troche spadła. Ale T mało sobie robie z takich złych opinii,  Ale najwidoczniej wszystko ma wykalkulowane i jest siódmą najlepiej zarabiająca kobietą w Danii. Ma hotel, restaurację, jakieś parki rozrywki, baseny, 150 koni, konny park rozrywki. 

ja sie troche nie daję i przychodze i mówie co jets nie tak. Wie my tu troche jestesmy jak takie dziewczynki z Warszwwy, które nie dadzą sie wykiwać. Ksiegowa wysłąłą nas do złego biura w celu wyrobienbia karty podatkowej, to ostro skrytykowałys,y jej niewiedzę (jak mozna nie wiedzieć gdzie jest urząd skarbowy będąc ksiegowa?), szefowej powiedziałm ż ew pracy jest nierówność i zasady sa inne dla duńczyków i dla europy wschodniej, to zmieniła zasady, wymagam zeby mi mówiono jaki mam grafik, bo tu panuje zasada że mozna dowiedzieć sie o dniu i godzinach pracy dzień wcześniej, co jest wielkim lekceważeniem. Wieć już wymogłam na nicjh zeby przygotowywan grafiktydzień wcześniej (ale  tak nie wpidsano godzin, bo tu czasdem pracuje sie 12 - 14 h dziennie, każdego dnia, ja do tej pory pracowałam tak ok 10 h).

 Obliczyłąm sobie ze do tej pory zarobiłam ok 6 tys brutto więc nie jest źle, Fizycznie ta praca wykańcza, Klara pracuje na recepcji przy komputerze, bo zna (nie płynnie) duński i niemiecki.

Krajobraz na tej wypie jest dziki, plaża któtra ma kilka dobrych kilometrów, domkiu poukrywane w lesie, intensywny wiatr, deszcz, puste ulice, scenariua jak do kryminału. Dwa sklepy spożywcze dla turystów. 

wszytkie dni są podobne, na szczęście mamy fajny dom i liczymy na wiecej słońca. k



KASIA luty 2014, Izrael
Hej, jesteśmy w Tyberiadzie, to nasz siódmy dzień.
Spaliśmy  w hostelu korzystając ze zniżki , nasza kolezanka tu pracuje.
Wybieramy się na wycieczkę szklakiem Jezusa. 
Wyruszamy  stąd i docieramy do Nazareth, to jest polularny szkla pielgrzymkowy.
Mamy namiot, spiwory i karimaty, ale dziś padał deszzcz, i tu jest zima, pomimo słońca w dzień, jest całkiem zimno nocą. 
To będzie nasza pierwsza noc na zewnątrz.
Tak był couchsurfing nieustannie. Byliśmy  w Akko i w Safed, najpiękniejszym miasteczku z Izraelu, świętym miejscu.
KASIA, luty 2014 Izrael

hej, jestem teraz w Hajfie. 
Obudziałam się w cudownym mieszkaniu Hilaj, poleconej nam couchsurferki.
Idziemy dziś na miasto, jescze nie wiemy gdzie śpimy.
Opóściliśmy Tel Aviv trzy dni temu, łapiąc stopa trfailiśmy zupełnie przypadkiem na gościa, który zabrał nas do siebie do komuny w Benjaminie. W pięknym, przestronnym domu pełnym miłości i ciepła (! tak jak to w komunach bywa:) mieszka dziesieś osób, jeden kolezka robi systemy wodne dla ryb i roślin w celach edukacyjnych dla szkół, ktoś pracuje w restauracji, a reszta, wspólnie robi dekoracje na nielegalne imprezy. Byliśmy na długiem spacerze w Quesarei, korzystaliśmy z dobrodziejstw i z atmosfery tego pięknego domu. Nasze kolejne etapy to Akko, Safed, Galilea. Nie mogę skorzystać ze skajpa, bo zaraz wychodze na miasto.

KASIA, luty 2014 Izrael
Hej, 
 byłam w Jerozolimie w zeszłym tygodniu. Poświęciłam cioci kamyk znaleziony w części muzułmańskiej (!, ale nie mówcie jej tego) i świeczkę, którą znalazłam. Nie przechodziłam pzrez sklep z pamiątkami, więć nie znlazłma żadnycd dewocjonaliów do poświęcenia, dopiero przy wyjściu. Jerozolima jest cudowna, na małym obszarze starego miasta żyją zydzi, chrześcijanie, ormianie i muzułmanie. Jerozolima jest czysta, zachowana, bez reklam, spokojna i cicha. Byłam tam podczas szabatu, w dzielnicy Mea Szearim zobaczyłam ortodoksyjnych żydów. Miasto tam zasnęło. 
Jestem chora, już od dwóch tygodni, rany ustąpiły, a pojawił się katar i zapalenie gardła. Od tygodnia, kaszle niemiłosiernie, przeszłam już goraczkę, mam zielony katar. Już nie wytrzymuję w tym miejscu, musze oóścić Tel Aviv, już sie zmęczyłam chorobą i tym miejscem, czyli hostelem, ale nie samym miastem. Nie byłam u lekarza, mam dwa syropy na kaszel, kamfore, czasnek. 
Szukam jakiegoś innego miejca na zamieszkanie, a tymczasem dziś wyruszam w podróż na północ.
Teraz jadę nad morze, do Cezareii, potem do Hajfy, do Akki, wyruszam szlakiem Jezusa, idę na wzgórza Golan,a po pólnocy pojade na południe na pustynie Negev oraz nad morze Czerwone. 
pa i życzcie mi zdrowia.

KASIA luty 2014
Hej,

od dwóch tygodni jestem w tel avivie, przyjechałam z Jordanii  w piątek, jutro piątek i mam jechać do Jerozolimy, a tam już na północ z namiotem, śpiworem, stopem. Gorące dni, chłodne noce. damy radę. Muszę to zaplanować.
Tu jest gorąco, 25 stopni w dzień. Moja praca jest łatwa, maluję ściany, przygotowuję posiłki, projektuje przestrzeń, składam prześcieradła itp. Zaraz musze iśc coś pomalowac, a później robię burki na bośniacki koncert.
Wczoraj byłam na wycieczce po muzeach, przedwczoraj na wycieczce po starej arabskiej dzielnicy Jaffie, przedpzredwczoraj po nowoczesnej czesci Tel Avivu. Rowerem świetnie jeżdzi sie po tym mieście. Mamy blisko morze.
Wszyscy tu chorujemy, a to grypa, a to jakieś grzyby, ja mam to i to, ale chyba z tego wychodze. Do lekarza nie poszłam, bo chyba już zaraz koniec tych czerwonych plam na skórze.
Jeszcze nie wiem, czy po wycieczce wracam do tego hostelu, czy moze gdzieś indziej w Izraelu się zatrzymam. zobaczymy

Gratulacje dla Misi, który obraz sprzedałałaś? pa! 

KASIA styczeń 2014, Jordania
hej, jestem zupełnie na północy Jordanii. 
Beit Idis, Wczoraj byłam w Gadarze, przedwczoraj w Jarash. 
Podziwiałam ruiny rzymskich miast. Nie byłam ani w Grecji, ani w Rzymie, to co zobaczyłam unaoczniło mi jak wyglądać mogło miasto. Spokój, harmonia, monumentalizm i historia. 
Dziś byłam w jaskini w której zatrzymał się i ukrywał Jezus, w ruinach kościoła otoczonego zielonymi wzgórzami, na których pasa sie owce i w średniowiecznym zamku. 

Dwa dni, trzy noce spędziliśmy u cudownej pary couchsurferów amerykanki, która poślubiła jordańskiego mężczyznę. 
Dziś jesteśmy i śpimy u chłopca, którego poznałysmy na stacji, jego rodzina zaprosiła nas do siebie i ugościła. 
Jutro jedziemy do Ammanu. A potem pewnie na południe, nad morze martwe, na pustynie. Zobaczymy. Całuję z muzułmańskiego salonu. k

KASIA styczeń, 2014
hej, hej

Jestem w Hajfie. Wczoraj opuściłam z Olgą Tel Aviv. Za hostel tutaj zapłacił nam nasz szef, chyba za to polskie gotowanie i polską opiekę nad eventami w hostelu. Wiele tu nie zobaczyłam, wczoraj byłyśmy na spacerze, nie mozemy zwiedzać i chodzić dalej, bo zaraz jedziemy stopem do Jordanii, przekraczamy granicę w Beit She'an. Olga dostała wize na trzy tygodnie, ja na trzy miesiace. Musi przekroczyć granice, ja zdecydowałam się że zrobie to z nią. Będziemy na północy Jordanii. Dziś mamy załatwiony nocleg u hosta z CouchSerfingu w Irbid. 
Ja nie jestem takja wolna, bo muszę napisać sprawozdania i projket , który trzeba złożyc do piątkyu, tzn chciałabym tak zrobić. Chyba w drodze będę pisać, no zobaczymy.

w hostelu pracowałam trzy miesiące, chcą żebym wrtóciła 18 stycznia, pracowała przynajmniej do 28 stycznia. Potem chciałałbym wybrać sie na wycieczkę z moim chłopcem niemcem, cyba że nie dotrwa do tej pory, ale dla mnie kupuje nowy bilet powrotny, to chyba dotrwa do tej pory. Z nim inaczej będzie się podózowało namiot, spanie na dziko i wsędrówką w głąb przyrody. Z Olga inaczej, kawa u couchserferów, kanapa, raczej miasta a nie przyroda, buty na obcasie. Ale też jedziemy stopem, 

A potem chciałabym przenieść się może na pustynie i tam pomieszkać w jakiejś społeczności. Kupiłam bilet powrotny na 6 marca. Trochę późno, miałam jakieś problemy z kartą i to był jedyny tani bilet, ale nie do Warszawy, a do Katowic. 

A ten chłopiec z niemiec tak sie zauroczył, ze chce się wprowadzać do Warszawy ;-) całuje! pa

MISIA, pażdziernik 2013 Majorka
Hej! Od wczoraj jestem na Majorce. Zimno troche;) miasto piękne- troche układem jak Palermo, ale większe, piękniejsze, czystrze, bogatsze. 
Jade zwiedzać, a potem chyba w gory- popytam w informacji turystycznej. 
Buziaki! 

MISIA październik 2013 Santiago
Mama! 
Dotarlam do santiago. Jest cudownie. Ludzi których tu spotykam, napelniaja mnie wiara w piękne życie. Które tak naprawde zaczyna sie po 50;) 
Bardzo Cie Kocham. 
Musimy kiedyś pojechac tylko we dwie, w gory, na wędrówkę, gdzie chcesz. Aby spędzić czas tylko razem. 
To ważne. 
Misia;) 

MISIA październik 2013 Santiago
Rodzinoooo!!!
Dotarlam do Santiago! Przytulilam świętego, zrobiłam co pielgrzym zrobic powinien, i jestem bardzo szczesliwa. 
Dzis poznałam wspaniałych ludzi, z którymi spędziłam cały dzien, a wieczorem mieliśmy piękna rozmowę przy której wszyscy plakalismy. Życie jest tak cudowne. 
Lisa, 65latka z Kalifornii, splynela kajakiem rzeka missisipi, odbywajac 3tygodniowa samotna podróż. Opowiedziala nam historie swojego zycia. Ta, i inne. Inni tez opowiedzieli. Mam jeszcze wiele do nauczania sie;) 
Jutro jade na koniec swiata, na przypadek fonisterra, stamtad będę ogladac zachód slonca i łapać fale. Mam towarzyszke podrozy. 
Pojutrze lecę na majorke. Wszystko bezpiecznie;) 
Juz mniej za Wami tesknie, bo mi tu dobrze;) tylko za Małgosia bardzo, ah, chcialoby sie przytulić! 
Buziaki;) 
Powiedzie Cioci, ze mam cos dla niej świętego;)

MISIA październik 2013
Zostalo mi mniej niż 100km;) dzis będę spała w klasztorze cystersow, bardzo sie ciesze. 
Dobrze ze wrociliscie cali i zdrowi z Paryża. 
Buziaki! 

MISIA październik 2013 Galicja
Rodzino!
Wedruje. Zostało mi tylko 160km, ponad 200 za mną. Wedruje po 12 godzin dziennie, bo lubię. Ludzie sa tu spoko, mijają sie ciagle podobni, więc pozdrawiamy sie i pomagamy sobie. Wedrowanie po Austrii i Galicji uczy mnie jak piękna jest prowincja hiszpanska. Oddalam sie juz od morza, po 4 dniach wedrowki przy jego brzegu zostaqilam je.
Bardzo tesknie za domem, z wyjazdu na wyjazd nie uczę sie nic;)
Jeszcze zostało mi 5 dni do santiago, to miły czas rozmów ze sobą i z ludźmi.
Mam nadzieje ze u Was dobrze, opowiadalam tu ludziom o Malgorzatce. Milego powrotu z Paryża, a Kasia, Tobie samotnego pobytu w domu;) 

MISIA Październik 2013 droga do Santiago


Pozdrowienia Rodzino! 
> Szczęśliwie dotarlam do gijon, gdzie znalazlam stacje która przypomniala mi Palermo. Budzilam sie cała noc myśląc ze obraza mnie robaki. 
> A dzis przeszłam pierwsze swoje kilometry, znalazłam pierwsza alberge i pielgzymow. Sporo osób idzie samotnie, jest tu dziadzius 72 lata;) A na zdjęciu taki znak Ktory ktoś zrobił przy swoim domu, i cytryny położył dla pielgrzymów;) spotykam sie ty z duża dawka dobra.  
> Buziaki! 
Mama! Dziekuje za maila. 
Jest tu ok, zaraz napisze wiecej rodzinnie. Ale tesknie. Często myśle o Tobie i jestem szczesliwa, ze jestes moja Mama. W wielu sytuacjach nie wiem jak sie zachować, ale wiem ze Ty byś wiedziała. Powinnas tu pójść. 
Całuje, napisze do Was wszystkich. 
Wysłane z iPhone'a
> Jesteś pielgrzymem. Samodzielnym ale nie samotnym. Ten czas jest tylko dla ciebie. Na pewno na szlaku spotkasz ludzi i sytuacje które cie zaskoczą ale tez wzbogacą. 
> Każde twoje zdjecie nas cieszy i uspokaja , że podążasz w wybranym kierunku. Nie schodz ze szlaku i dumaj.
> Ściskam i całuje. mama

MISIA wrzesień 2013, Bilbao


Hej Rodzino! Dzis zwiedzalam bilbao i muzeum gugenheima, miasto i architektura bardzo mi sie podoba. Miło jest weryfikować nasze wyobrażenia na temat czegoś. I Londynem, i bilbao jestem pozytywne zaskoczona. Tylko nie przecze, ze teskno. Moim najwiekszym przyjacielem jest kindl Kacpra, zawsze przy mnie, zawsze ciekawy i dyspozycyjny:) dzieki! Spotkałam dzis panią która wróciła z santiago, starsza od Mamy, przeszła sama 800 km. Poleca samotna wedrowke, ja puki co jestem sceptyczna do swojej decyzji. Jutro jade do gijon, i stamtąd będę szła dwa tygodnie, ponoć raz jest szansa na net, to wtedy napisze. Buziaki Rodzino! 

MISIA wrzesień 2013 Londyn


Opuszczam Londyn, Ktory zrobił ma mnie ogromne wrażenie. Tu jest tak czysto, zadbanie, z pomyslunkiem, proludzko. Siedziałam wczoraj tam gdzie mieszkał Monet i malowalam jak on parlament. A dzis z rana ta tamiza, jak widzi sie te mgly to rozumie sie czemu on tak tworzył... Bardzo mi sie podoba, choc wczoraj było ciezko momentami oswoić sama miasto;) za chwile będę w bilbao. Buziaki! 
MISIA, czerwiec 2013, Ukraina, Gorany
Tylko dla fanów silnych emocji! Wystartujemy u wrót Gorganów i uderzymy na południe. (Prosto i ostro.) Zedrzemy buty na gorganie i poszarpiemy ubranie w kosodrzewinie. Gwarantujemy ładne widoki CO NAJMNIEJ dwa razy! Romantyczne chwile zostawimy na sam koniec – będziemy wzdychać do połonin z grzbietu Świdowca.  „Into the wild – wersja light”, czyli śpimy w namiotach, gotujemy na ognisku i myjemy się w strumieniu (opcjonalnie w deszczu).
MISIA, listopad 2012 Sycylia
Mamma, Zyję tu, niespokojnie. Dużo zwiedzam, mało mam czasu dla siebie - i dobrze. 
Zaczęłam myśleć o przyszłości wiecej, o tym jak chce pracować, o przyszłości z Jackiem. Czuje się już coraz bardziej dorosła, czas pierwszy raz z dala od domu rodzinnego jest dla mnie ważny. 
Nie dostałam stypendium, martwie się, ale starczy mi pieniędzy. Bede zyć oszczedniej, a Jacek znalazł prace to mi pomoże. Tylko chodzi o to, że nigdy nie miałam takiej sytuacji ze nie moge zarobić. no nic - zawsze mówiliście mi ze pieniadze nie moga być problemem. 

Wiem ze czas tu musze przeznaczyc przedewszystkim na rozwój, bez zadnych zmartwień. 
Napisz mi słowa natchnienia, tak jak Ty to potrafisz Mamo:)
Szkoda że z Taty wystawą tak wyszło. Jak u Ciebie? chciałabym wrócic na Sycylię kiedyś jako współkoordynator programu Twojego. trzymajcie się, buźka! 


MISIA, październik 2012 Sycylia

Mamuś!pomóż mi proszę w umowie:) to pilne troszkę:)
na uczelni dziś byłam 8 godzin - bardzo dużo zajec tu jest. ciezko, nikt nie mowi po angielsku. szybko ucze sie wloskiego:) pan w sklepie dal mi buleczke ciepla i powiedzial zebym powiedziala swojej Mamie z Polski ze nie chodze glodna. wiec mówie:)
buziaki!


MISIA, październik 2012 Sycylia
aż ciarki mi przeszły od tego wiersza! .... 
Poczytam:) 
Pierwsze pranie zrobione, kolejne pieniądze za dom zapłacone. wszystko zmierza do stabilizacji:)


MISIA, październik 2012 Sycylia, Palermo

Hej! pisze do Was Rodzino....
Jest tu strasznie ciezko. Nie wiedziałam że bedzie az tak ciezko, i ze az tak jestem przywiazana do domu, do Podkowy, ze tak ciezko zmienic miejsce. 
Jeszcze czas szukania mieszkania, poznawania ludzi, samotnosci , wiec teraz jest strasznie smutno.... Tak płakać smi się chce, bo nie mam jeszcze swojego miejsca. Szukałam dziś mieszkania, ale nie znalazłam - sa dwa, ale nie czuje ich. zrozumiałam też jak dla mnie miejsce mieszkania jest wazne...
Jestem bezpieczna z Hasanem, ktory pomaga mi we wszystkim, u niego póki co mieszkam, jest dobrym mezczyzna, ktory kocha slodkie jedzenie - miod byl super pomyslem! 
Poznalam tez polki ktore mi dzis pomogly z jednym mieszkaniem. sa spoko.

Miasto jest piekne, stare, ale pierwsze wrazenia to zatłoczenie i chaos. ogarniam z biurem Erazmusa, ale oni wszystko robia wolno i jutro:)
Całuje Was na dziś, ide na impreze dla erazmusów, może po niej bedzie dobrze. 
Tak wiec - smutno bo samotno, jednak rozmowa nawet z Hasanem po ang to nie to samo co z przyjaciółmi. poza tym ja musze miec swoje miejsce. 
Buziaki! 


MISIA, październik 2012 Sycylia

jakpısaam smsa.jestem bezpıeczna ı jutro jade szukacmıeszkanıaçmogezostac u hasana ılechce. mıeszkatu 10 ludzı.moze wogole yu zamıeszambo sajeszcze wolnepokoje - zobaczymy. buzka! 

MISIA, sierpień 2012 Tanzania

hej!

milo mi ze piszecie:) fajnie ze mnie slyszeliscie, szkoda ze nie bylo okazji potem zadzwonic ale bylam w podrozy. Ciocie tez juz chce zobaczyc, bedzie u nas przed wyje\azdem do braiewa? dobrze ze jedziecie, abysmy tylko choc na chwile sie zobaczyli!

niestety, zanzibar nie wypalil ze wzgledu na tonace promy w oststnim tygodniu, ojciec bardzo bal sie abysmy tam plyneli. bardzo to przezylam, moim zdaniem jest ojciec zbyt ostrozny, ale ucze sie tu pokory i posluszenstwa. no nic, przykro mi.

za to dzis bylismy na pieknej tanzanskiej plazy, w mejscu gdzie sprzedawai czarnych, okropny budynek od ktorego czuc historie niewols\nictwa - taki ich targ starozytny.

wracam juz jutro w nocy, bede w srode o 14 w warszawie, wiec w podkowie ok 16. Poprosze Jacka aby wyjechal po mnie samochodem, nie bede Was klopotac jak On to chetnie zrobi dla mnie:) W moim bagazu sa juz owoce baobabu do sprobowania przez Was:) a jutro bede polowac na beben! Causki, juz niedlugo jestem!

MISIA, sierpień 2012
Skype; No nic, nie ma Was... nie wiem czy słyszeliście mój wywód:) jutro nie
bede miała wieczorem netu, a w niedziele ruszamy w droge. w pn i wt
płyniemy na zanzibar. całuje Was mocno, za 4 dni jestem w polsce! Ukochuje!

MISIA sierpień 2012
hej!
wszyscy wolaja na nas mzungu! to znaczy bialasie. ale to tak milo, z szacunkiem. 
tu na sniadanie malo jedza, obiady i kolacje to ryz, makaron i mieso, ktorego niestety nie jem, bo jest mega twarde i krotko gotowane. od braku wazyw mam afty w buzi po kilka, i jak jem i myje zeby to piecze. owoce to banany, arbuzy, wiele wiecej nie ma. ale dbam o higiene, wiec ani razu nie mialam problemow z zoladkiem. 

warunki higieniczne slabe, ale mi nie przeszkadza. woda zimna, brudno ale nie ma robali, komarw, plesni. wiec jest dobrze. Wogole nie narzekam. 

Dzieci cudowne, praca z nimi to czysta przyjemnosc. 

Buziak, buziak! ruszamy w podroz dalej, do aruszy, 7 godzin drogi przed nami dzis

MISIA, październik 2012 Tanzania
ale fajnie ze piszecie! przeczytalam tylko maile, ale nie moge odpisac za dlugo, bo mam goscinnie net na chwilke. Wszystko dobrze u mnie, ale juz troche ciezko, tesknie za domem. 

Rodzice, i ciociu, ciesze sie ze mnie wychowaliscie. bo ludzie mowia ze jestem dobrze wychowana i jestem madra dziewczyna. dziekuje Wam! to wychodzi w trudnych sytuacjach, jak ten wyjazd. 

Uwielbim Was! moze za 3-4 dni bede miala staly net. Misia

MISIA, sierpien 2012
Dziękuję Mama za smsa, był bardzo miły dla mnie i bardzo potrzebowałam słów. Tata! też byś mógł czasem coś napisać! Tatuś, jak jest ze skypem? jesteś  zalogowany? to moze zadzwonie do Was, i opowiem co i jak. Bo Wy nie macie głośnika, ale to chociaż poopowiadam Wam przez chwile i Was zobacze! 
Tak jak napisałam - jest ciezko bo grupa sie podzieliła, starszym osoba zeczelo nieodpowiadać to jak podrozujemy, ze w zaciezkich warunkach. ostatnio spedzilismy w dzipach 25 godzin bez przerwy. Malo pomagamy, glownie podrozujemy teraz. To tez mi sie nie podoba, ale zaraz sie to zmieni. Dzis pierwszy raz zobaczylam kilimandzaro wydobywajace sie z chmur. Piekne, wielkie. Jutro jedziemy do parku narodowego pod kilimandzaro, zobaczymy masajow. 

Bardzo Was całuję, wieści od Was sa dla mnie ważne bo czuje się tu że jestem strasznie daleko. 
Ej, super ze Kaśka taka szczęsliwa tam w Danii! Buziaki! 

MISIA, 2012 Tanzania
Hej!
Dziś mieliśmy dzień dziecka u nas w parafii i bawiliśmy się z 110 dziećmi, najbiedniejszych opatrywaliśmy, przydzielaliśmy im ubrania i buty. Kurteczka Małgosi ta ciepła została oddana dziś! Bo tu jest najzimniejszy region tanzanii, to tu się najbardziej przyda:) 
Rozdaliśmy im jedzenie i ciastka, przeraźliwie jest patrzyć jak biją się o ciasteczka i oszujkują, by dostać jedno więcej. 
Dzieci są chorę, mają strupy na głowach, ropieją im uszy i są przeraźliwie brudne. Chodzą bez butów, toe co dziś dostały były pierwszymi butami w ich życiu. 
7 letnie dziewczynki noszą w chustach na plecach swoje młodsze rodzeństwo, wciąż zgięte w pół mają garby. Rodzice chodzą pijani i zabierają jedzenie swoim dzieciom. Maluchy traktuje się jak psy, i wychowuje na ulicy. 

To co tu jest jest trudne i bolesne, pojawia się wiele pytań. Pomocą jest to, że jesteśmy wszyscy razem i bardzo się wspieramy, modlitwą i rozmową. Grupa jest naprawdę świetna. 

Juto opuszczamy tą misję w której byliśmy tydzień, zmierzamy do Kilimandzaro. Będziemy podróżować 3 dni, a potem w kolejnej parafii spędzimy tydzień pomagając. Jeżdzimy dzipami, ja często na pace. Gram na bębnach. Dziś gasiliśmy pożar bo wypalali pola i się rozprzestrzenił. Oglądam inne niebo - tu jest krzyż południa! Byliśmy dziś na plantacji herbaty. 
Bardzo cieszę się że tu jestem, pokochałam Afrykę z jej brakiem logiki i pierdolnikiem. Nie chcę wracać. Buziaki dla Podkowy! 

MISIA sierpień 2012 Tanzania
Rodzinko! Jambo! 
Dzięki za maila! Cieszę się że w domu dobrze, śmiesznie z tymi urodzinami, szkoda że mnie nie było! 
Zdaje krótkie sprawozdanie - 
dostarliśmy po 11 godzinnej podróży autobusem rejsowym do makambako, a po drodze mineliśmy park narodowy mikumi, gdzie widziałam żyrafy z daleka i małpy i antylopy, zebry! 

jesteśmy na misji w makambako, gdzie bedziemy do niedzieli. są 4 misje w których pomagamy- szpital, przedszkole, kopanie studni, i animacja na wioskach. Dziś bylam w przedszkolu, zabawialiśmy dzieci, jest ich z 50. studnia ma 12 metrów a musi mieć z 40-50.  kopiemy ją bez betonowych kręgów w środku, i staje się to niebezpieczne, bo moze się zawalić. 

wczoraj byliśmy na mszy w prywatnym domu, bardzo biednym, i Zosia akurat miała urodziny, więc tanczyli rytualne tance. 
Coraz bardziej przywiązuje się do ludzi, jest mi tu bardzo dobrze. Rysuje! ale ciągle jest co robić. Może w tym tygodniu wrzuce zdjęcia, są cudowne. 
Do usłyszenia wkrótce! Hujambo! 



MISIA, maj 2012, Tanzania (przed)
Misia? Tak, nazywam się Misia. Dlaczego tak? Bo gdy byłam mała, to cały czas piszczałam, obojętnie czy byłam szczęśliwa, czy zła. Tak miała bohaterka bajki Muminki, Mała Mi – i od niej Rodzice nadali mi imię Misia. Nadal nią się czuję, bo na wszystko wciąż reaguję tak emocjonalnie.
I te emocje mają niemały wpływ na Twoje życie… Właśnie z ich powodu robię to, co robię. Moje życie nieodłącznie związane jest ze sztuką, studiuję Rzeźbę na Warszawskiej ASP i Historię Sztuki, pracuję z młodzieżą jako nauczyciel witrażu, a najmłodszym staram się wytłumaczyć, po co sztuka w ogóle jest.
No właśnie – po co jest sztuka? Ciężko się w niej połapać, szczególnie współcześnie. Ale ona mimo tego jest dla mnie jednym ze sposobów komunikacji, jak mowa, pismo czy sposób ubierania się. Potrafiąc tworzyć, zyskujemy jeszcze jeden środek do przekazywania emocji. Chcę tworzyć i uczyć sztuki, aby  ludzie mogli być bogatsi o jeszcze jedną możliwość wyrażania siebie. Każda nasza rzeźba, witraż czy rysunek, to jakby puszka z naszymi emocjami, która oddziałuje na nas i  na innych, i nigdy nie przestaje oddawać zaklętych w niej emocji. Zawsze staram się podchodzić do twórczości z ogromną szczerością i radością, tylko wtedy moje pracę będą oddziaływać pozytywnie na ludzi. Tego też staram się nauczyć moich podopiecznych.
A gdybyś z jakiegoś powodu nie mogła tworzyć? Nie wyobrażam sobie mojego życia bez tworzenia. Ale nie mogłabym też żyć, gdybym nie mogła podróżować.  Gdy podróżuję, wszystko pachnie intensywniej, wygląda ostrzej, wtedy czas mija dużo wolniej, a chwile bardziej zapadają w pamięć. Gdy jesteśmy „na miejscu” wówczas widzimy jak naprawdę coś wygląda, jacy naprawdę są ludzie. To bezcenne doświadczenie móc samemu odczuć i  ocenić, jaka jest prawda.
Misja Tanzania, na którą się wybierasz też jest rodzajem podróży – czego od niej oczekujesz? Chciałabym dowiedzieć się, czego tak naprawdę potrzeba dzieciom i młodzieży w Afryce. Dużo o tym słyszałam, ale tak naprawdę wciąż tego nie rozumiem. Wydaje mi się, że problem Afryki jest tak skomplikowany i głęboki, że jeśli sama nie pojadę tam i nie zobaczę tych dzieci, nie porozmawiam i nie poczuję, to nigdy nie będę mogła pomóc im tak, aby ich nie skrzywdzić.
Afryka jest ważna w Twoim życiu? W przyszłości chciałabym swoje życie i twórczość połączyć z młodzieżą Afrykańską. Poprzez sztukę i współpracę uczyć się od nich i uczyć ich, oraz pomagać im zarabiać na siebie. Wiele pomysłów mam w głowie, ale ten ostateczny – ten od Boga – znajdę w Tanzanii podczas naszej sierpniowej Misji, która będzie dla mnie rodzajem rozeznania, jak po cichu to nazywam.
Masz jakieś specjalne oczekiwania co do tej Misji? Jadę tam bez żadnych oczekiwań. Jeśli znajdę odpowiedź i dalsze wskazówki dotyczące mojej pomocy Afryce – będę szczęśliwa że wiem, jak to zrobić nie krzywdząc nikogo. Jeśli poczuję, że moje pomysły nie są potrzebne i możliwe do realizacji w realiach Afryki, będę wiedziała że swojego zadania na świecie muszę szukać gdzieś indziej…
W jaki sposób spotkałaś się z tematem misji? Wspólnotę Consolata poznałam przypadkiem, a propozycja udziału w „Misji Tanzania” pojawiła się bardzo nagle, na decyzję miałam zaledwie dwa dni… Od tamtego czasu ani razu nie pożałowałam, że bez zastanowienia powiedziałam tak – Boże, pokaż mi na tym wyjeździe, co mam w przyszłości robić.
Masz jakieś obawy w związku z tym wyjazdem? Nie wiem, czy to co tam ujrzę nie wpłynie na mnie zbyt mocno. Nie wiem, czy nie stracę swojej beztroski życia widząc to, o czym tylko słyszymy tu w Europie. Boje się. Ale jeśli nie spróbuje teraz, z mocnym wsparciem Ojca Silvanusa i innych wspaniałych ludzi z naszej wspólnoty, to zawsze będę czuć tę tęsknotę za sprawdzeniem mojego powołania.

KASIA wrzesień 2012 DANIA
Drodzy,
Dostaje wiadomości z pytaniem jak mi tu jest. Więc odpisuję grupowo.
Piszę tego maila w przerwie od indonezyjskich opowieści (zaraz mam zamiar opisać spotkanie z najprawdziwszym szamanem).
Poprzeczytaniu maila od Natali, która to zawsze dba o swoich znajomych wysyłając relacje z kolejnej podróży (nigdy nie zapomnę azjatyckich pocztówek czytanych w zimne, polskie dni)  postanowiłam w końu coś napisać.
Mam kolejny weekend z indonezyjskimi wspomnieniami, siedzę od lunchu w pracowni fotograficznej, gdzie znalazłam schronienie od szkolnych sytuacji. Czując zapach wywoływacza odnalazłam tu bardzo twórczą atmosferę. Chcę
zrobić porządek z opowieściami indonezyjskimi, więc odcinam się i siedzę tu sama w sobotni wieczór - dobry czas na przeżywanie Azji ponownie.

Jestem tu już miesiąc. Mieszkam w szkole w małej miejscowości liczącej 10 tyś mieszkańców Odder 20 km od Aarhus. Nasza szkoła jest jedną z najlepszych spośród wszystkich duńskich hojskole. Mamy tu pracownie:
filmową ze studiem i komputerami do edycji, fotograficzną z ciemnią, malarską, krawiecką, ceramiczną, body & mind (tzw. domek medytacyjny), siłownię, salę gimnastyczną, mamy różne sale z projektorami na nasze
kino. Mieszkamy w dwuosobowych  pokojach, schodzimy się na posiłki trzy razy dziennie. Wszystko w jednej szkole. Mamy swoje "corridory" służące jako miejsce kontaktu społecznego.
Mój dzień powszedni jest bardzo konkretny, jak nigdy do tej pory.

Do 8.30 -  śniadanie
8.45 - 9.15 assambly hol meeting na którym robimy przeróżne rzeczy. Śpiewamy, omawiamy sprawy organizacyjne, wysłuchujemy opowieści o naszych nauczycielach, mamy animacje grupowe, albo idziemy na spacer
po lesie  z nauczycielem etc.
9.30 - 11.45 1 blok zajęć
12 - lunch
13.30 - 16.00 2 blok zajęć
16.15 - 17.45 3 blok zajęć
18.00 kolacja
19.30 w środy mamy obowiązkowe spotkania  na które szkoła zaprasza gości wygłaszających wykłady. Mamy też inne atrakcje - w tym tygodniu byliśmy na przedstawieniu kukiełkowym w Aarhus ( przedstawienie było
bardzo dobrze zrobione, jedynym mankamentem było to że był przeznaczony dla dzieci ...).
Jest kino szkolne  - na które nie chodzę bo sam mainstream puszczają.
Co tydzień we wtorki są spotkania np. muzyczne - na których śpiewamy i mamy coffee and cake. Bywają takie atrakcje jak obowiązkowe wyjście na grę w kręgle (!!!)  z takich rezygnuję, albo takie jak  dzisiejszy koncert jazzowy w szkole (muzycy przyjechali do nas - ta szkoła jest samowystarczalna), wyjście na plażę, albo festiwal wikingów.

Mam zajęcia z fotografii analogowej, malarstwa, rysunku i grafiki, szycia, ceramiki, języka duńskiego i kultury Danii. I jeszcze chór na który przychodzę ze wzgledu na dobrą zabawę, po trzech tygodniach potrafię zaśpiewać piosenkę "part time lovers" Stevie Wonder'a. (Po godzinie zajęc trochę mi się nudzi i znikam). Właśnie szyję sobie bluzkę na krawiectwie. Maluję całkiem niezłe obrazy. Muszę pomyśleć co z tym zrobić - bo widzę w sobie potencjał, tzn. nie tylko ja w sobie to widzę, mój nauczyciel też. Jest duża różnica, profesor z Torunia tym razem nie przyszedłby do mnie i nie powiedział " masz dobrą kreskę, ale malujesz fatalnie".
Wywołuję zdjęcia. Mamy świetnego nauczyciela z ceramiki, Michael Jackson bo tak się nazywa jest mistrzem skandynawskiego designu.

Możecie się zastanawiać co ja tu robię, mam 25 lat i obowiązkowo powinnma grać w kręgle albo po godzinach kleję  pierogi ruskie dla całej szkoły na international cafe.  Albo zamykam się nocą w pracowni krawieckiej i z worków na śmieci szyję sukienkę. Ale tu w "sanatorium" albo inaczej w "domowym przedszkolu" jest mi naprawdę dobrze. Rząd
duński mnie dopieszcza pozostawiając mi wolną przestrzeń na twórcze działania i rozwój osobisty.

Właśnie skończył się projekt week na którym przez mieliśmy video art.
Z Olgą od początku szkoły projektujemy strój o którym wspomniałam.
Pierszym filmem obejrzanym w naszymi kinie był szwedzki "Burrowing" jako inspiracja po wspólnym spacerze po Odder.
Hybrydyczna postać jaką jest nasz monster (w tej roli Olga, ja stoję za kamerą) swoją obecnością psuje idealny skandynawski porządek materialny i społęczny. W pięknych domkach bez ogrodzeń z meblami z katalogów
przedstawiających świetny skandynawski design żyją sobie spokojnie ludzie, którzy z domków tych nie wychodzą. Domków nie zamyka się bo w idealnym społęczeństwie zaufanie społeczne jest tak wysokie że nie należy obawiać sie niczego. Miasteczko pozostaje puste. itd Może to przypominać projekt science fiction, ale absolutnie  nim nie jest. To jest raczej projekt wizualny nastawiony na działanie w przestrzeni i na percepcje tej przestrzeni.
Olga brała udział w działaniach kontakt improwizacje w Izraelu i to miło pójść w tę stronę. Monster najpierw miał koszulę z mackami która zamieniła się w sukienkę z mackami uszytą z pasków z worków na śmieci poruszających się zwiewnie na duńskim wietrze. Lecz porzuciłyśmy worki i przeszłyśmy do poważnego materiału, nazywając się same  "rubbish girls" tym razem szyłyśmy strój z mackami z  pozostawionego po zajeciach materiału. Pomalowałyśmy go częściowo farbą, a do kolorowych rajstop włożyłyśmy baloniki jako wypustki. Inspirując się postacią Karin Dreijer Andersson z Fever Ray w teledysku "When I grow up" postanowiłyśmy stworzyć własnego monstera który finalnie przypomina raczej brzozę niż monstera. W czwartek kiedy to wybrałyśmy się na kręcenie, z parafii wyszedł wikary zdziwiony i rozbawiony widokiem brzozy jak sam nazwał Olgę, którą pokazał gromadce swoich dzieci.
Zaprosił nas do swojego ogrodu, mamy ciekawy materiał z tego nagrania.
Na wczoraj powstał raczej teledysk, a nie video art. Ale w końcu zaczęłyśmy kręcić i wyklarował się jakoś nasz pomysł. Zobaczymy co z tego powstanie. Cameraman został pochwalony za zdjęcia, monster za wspaniały monsterowy sposób poruszania się.

Wczoraj w ramach socjalizacji, ale chyba tylko przez czerwone wino wipite w miłym polskim towarzystwie nabrałam ochoty na szeroko rozumianą socjalizację z domowym przedszkolem. Bez starszych  polskich koleżanek w szkole może zanudziłabym się strasznie.
Duńczycy są młodzi i zupełnie inaczej postrzegają te szkolne sytuacje.
Są złote osoby otwarte na szczery, prawdziwy kontakt, mam swoich duńskich ulubieńców. Ale duża część nie jest zainteresowana nami studentami międzynarodowymi, wolą zaprosić mnie na fejsbuka aniżeli porozmawiać w realu. Nie zostajemy bez winy, gdybym wraz z nimi przytulając się pod kocem oglądała telewizję, paliła przed szkołą przy
każdej najmniejszej przerwie,  przesiadywała w naszych społecznych korytarzach, upijała się na umór w każdy weekend, grała godzinami we wszystkie gry towarzyskie ( tu  w Danii to chyba sport narodowy) to może czułabym się integralną częścią domowego pzredszkola. Ale to wszystko jest dla nas nieco nudne  i jest potworną stratą czasu. Więc się trochę izolujemy (jak często w ciągu dnia można prowadzić small talk?).  I zawsze mam coś do zrobienia. Chyba dostałyśmy etykietkę nudziar świata po pokazaniu "Pary do życia" na naszym pierwszym pokazie w szkolnym kinie (możemy obudzić się w środku nocy stwierdzić że mamy ochotę na film i zrobić sobie prywatną projekcję). Na nasze kino rzadko kiedy ktoś przychodzi, nie wiedząc co pokazujemy wiedzą jedno, że to jest tzw. kino intelektualne - jak usłyszałam od kogoś. A niektórzy tu organizują sobie "hangover movie" - czyli np. Toy Story 4 (serio!), a ostatnio w moim korytarzu oglądano tarzana na DVD ?!

Oczywiście daleka jestem od oceny kogokolwiek, jestem mega pozytywnie nastwiona do wszystkich i wszystkiego, ale po prostu obserwując te sytuację widzę tę moją polskość w podejściu do sprawy. My -  studenci z Europy Wschodniej gdzie o wszystko trzeba "walczyć" dostaliśmy ogromną szansę od rządu duńskiego. Może w kraju szczęśliwych ludzi 20letni młody człowiek może sobie pozwolić na oglądanie tarzana, bo i tak bez wyższego wykształcenia dostanie pracę jako asystent nauczyciela i pracując trzy dni w tygodniu będzie w stanie utrzymać
się sam.

Ale wracajac do wczorajszej socjalizacji. Szkolne party jest zabawne.
Dziewczyny stroją sie godzinami żeby pójść na party które jest 20 kraków dalej. Chłopcy robią efekt dyskoteki zakładając czerwone filtry na światła. Albo na party tematyczne (ostatnio temat reggae) robi sięwielkiego aligatora z papieru w skali 1:1.
Nasz corridor na imprezę, za która my odpowiadmy, chce kupić 10 metrów sztucznej trawy! szkoła płaci. Ktoś na sam koniec puścił porządną muzykę i nawet zatańczyłam na cooridor party. Wzięłam udział w vodka pool, przy mojej absolutnej niewiedzy dotyczącej zasad porządnej gry w bilard mogę napić się przy każdym ruchu. Te różnorodne gry zespołowe na alkohol tu cieszą się ogromną popularnością. Duńczycy jka mówią statystyki rzeczywiście mają duży problem z alkoholem, piją na umór, często można zobaczyć kogoś nieżywego, leżącego na samym środku
korytarza pośród rozwalonych butelek z piwem. Domowe przedszkole zaprasza wszystkie dzieci.

Kończę to nocne pisanie. Jednym zdaniem - jest mi tu bardzo dobrze i jestem bardzo szczęśliwa.


KASIA sierpień 2012 DANIA

hej

Dotarłam, spędziłam 7 h w Berlinie, zostawiłam bagaże na dworcu i
pojechaąłm na Kreuzberg i tam się trochę włóczyłam.
Spotkałam polską rodzinę, spędziłam z nimi trochę czasu, zabrali mnie do centrum.
Miałyśmy trochę problemów z autobusem, bo nie było jakiejkolwiek informacji na dworcu, koleś nic nie wiedział.
Była 1 w nocy. Okazało sie że stacja głowna w Berlinie obraziłą sie na
przewożnika i przestała udzielać jakichkolwiek informacji i udaje że nic nie wie.

No tu jest ekstra, wymarzone miejsce.
Odder znajduje się 20 km od AArhus, dużego miasta, drugiego po Kopenhadze.
Ma 10 tyś mieszkańców. jest spokojnym, bardzo tradycyjnym skandynawskim miastem.

jestem tu piąrty dzień, a czuje jakbym była juz miesiac.
Jest 22 studentów międzynarodowych, w tym oprócz mnie 3 polki,50 duńczyków.

Idea jest taka, ze mamy czuć się jak w domu, i wszyscy nauczyciele i opiekunowie robią wszystko żebyśmy tak sie czuli.
Jedzą z nami posiłki, mamy codziennie jakiegoś home teacher do którego zwracamy sie z róznymi prośbami.
Mamy pomiedzy p0osiłkami w kuchni owoce, kawę i herbatę.
Nie wyobrażacie sobie jakie dobre tu jest jedzenie, owsianka z
bakalmia, super naturalny jogurt, pólmiski owoców, świeżo upieczony zbożowy chleb.
Na lunch zawsze zupa, warzywa surowe, gotowane do wyboru, różne
sałatki, ryby, pasty do chleba. Pierwszego dnai były dania meksykańskie, następnego lasania
ze szpinakiem. Daja nam najlepsze sery białe, żołte. Zawsze jest szwedzki stół.
Wszystko jest naturalne i zdrowe i pyszne i różnorodne.

Zaczeliśmy od dni zapoznawczych, mielismy gry integracyjne, gry po mieście, tańce, śpiewy.
Codziennie zaczynamy od assambly meeting czyli wspólnego śpiewania,
mamy śpiewniki, dziś mielismy wykład o Ojcu założycielu Grundvigu.

Mam zajęcia z projektowania ubioru, rysunku i grafiki, malarstwa,
kultury Danii, chóru, nauki duńskiego, ceramiki, fotografii, pożniej na project week
- z video artu, music video i filmu & tv.

Jeśli czegoś potrzebujemy na zajęcia, do naszych projektów kupią nam,
gość powiedział ze nawet łódź podwodną mogą wynająć do filmu jak zajdzie taka potrzeba.

Już mamy pomysł na projekt video i foto. Możemy korzystać ze sprzętu,
możemy przychodzić do pracowni kiedy tylko chcemy, nocą tez, wszystko jest dla nas otwarte.
Nic tylko tworzyć, trzeba zacząć jak najszybciej.

adres pod którym teraz mieszkam. Odder Hojskole .

no i oczywiście nie wziełam wielu rzeczy które powinnma tutaj mieć, zamiast farb i śpiwora powinnma była wziąc buty i kalosze i więcej
koszulek. Dziś już zaczął padać deszcz. pa, pa
MISIA, kwiecień 2012, Beskidy
Lubimy czuć. Czuć zapach lasu, słońce na policzkach, jak pachniemy ogniskiem, jak zmęczeni wieczorem zasypiamy w śpiworze, a ludzie grają jeszcze na gitarze przy kominku. Nie oszukujmy się - lubimy czuć, a w wielkim mieście często nie mamy do tego głowy. Jesteśmy zajęci i wszystko robimy na ostatnią chwilę, niech więc i tak będzie - Beskid Niski Last  Minute!
Aby w końcu porządnie sie zmęczyć chodząc z plecakiem, wstać mega wcześnie rano by zobaczyć wschód słońca a potem odespać leżąc zna mokrym mchu z pełnym brzuchem, by pośpiewać i popatrzeć w gwiazdy. Po prostu - oderwać się od obowiązków i mieć czas poczuć więcej.

KASIA luty 2012 Indonezja
hej
Jutro jak bede w Medan pojde do urzedu imigracyjnego i sprobuje sie dowiedziec.
Tak kontakt do Pani Marioli jest, ona zawsze moze porozmawiac i cos zalatwic.

Przepraszam ze chcialam Cie usmiercic, ale oni tu maja procedury emergency i wtedy mozna natychmiastowo opuscic kraj, np jak nie masz paszportu. A rodzina jest na miejscu pierwszym wiec to moze byc powod emergency.

Mi pozostal tylko kaszel  i czuje sie troche slabo, goraczka 3dniowa minela, katar tez, ale nie moge mowic bo caly czas kaszele jak gruzlik, cos mi zalega w plucach jak zasze gdy tak kaszle. Mialam zrobione dwa tradycyjne masaze, jestem troche poraniona, bo jedden to tradycyjny dobry na choroby wcieranie olejku moneta tak zeby lekko naruszyc naskorek i wetrzec cieplo w cialo. Wczoraj nawet zabrali mnie do kliniki i mialam zrobiony test na malarie i zmierzone cisnienie
krwi. Infekcja z nogi juz zeszla. nadal jestem w Bukit Lawang

KASIA luty 2012 Sumatra
hej, jestem w bukit lawan na polnocy sumatry, tu i na kalimantanie mozna zobaczyc orangutany, nigdzie na swicie juz ich nie ma, ja na trekingu orangutanow nie widzialam, tylko na platformie do karmienia orangutanowa udomowinych, kiedys trzymanych na uwiezi ktore teraz nie
potrafia zdobyc samodzielnie pozywienia. Bylam tez na raftingu czyli splywalam opona po rzece i poki sie nie rozlozylam czerpalam troche z zycia towarzyskieggo, wiele osob z bukit lawan potrafi grac na gitarze i dobrze spiewac.

Jestem tu juz tzreci dzien, bo choruje, mam temperature ale nawet nie mam jak jej zmierzyc, kaszle i mam katar, mam barsdzo brzydkie ukaszenia na nodze , to jest jakas specjalna odmiana moskitow, rany sie powiekszaja caly czas, ugryzly mnie w parku narodowym na sulawesi.
najierw to zbagaitelizowalam, ale pojawilo sie wiecej. Ludzie  z wioski zaopiekowali sie mna, kolega kupil mi alkohol zeby przemyc rany i odkazic, ktos mi przemyl betadine, ktos olejkiem, ktos pojechal ze ma do apteki, niemiecka turystka nalozyla mi antybiotyk miejscowy, nie
wiem czy powinnma brac jajkkis dooustny antybiotyk, bardzo tego nie chce. nie wiem czy reakcja mojego organizmu jest reakcja alergiczna na trucizne w ranach. biore jakies miejscowe leki na grype i kaszel i jem mandarynki.

Narazie przebywam u mojego kolegi, nawet nie mam sily na spacery, miasteczko pare kilomatrow dalej od bukit lawan wyglada na senne tak jak senna jestem ja. Nawet na dluzszy spacer nie mam sily.

Moge miec problemy z wylotem z Indonezji, tzn nie ma takiej opcji zebym nie wyleciala, bo przepadnie mi lot, nikt nas na uczelni nie poinformowal ze potzrebujemy tzw. exit permit, dostaje sie go odddajac kitas. jednej dziewczyny z jakarty nie wypuscili z Indo. Jedyne co moge zrobic to probowac przekupic ludzi na lotnisku, udawac ze moja mama jest umierajaca i musze na gwalt wracac do Polski, albo sprobuje wykorzystac tez znajomosci z supervisorem ochrony.

A chciaalm jeszce wejsc na wulkan i pojechac do danau Toba gdzie zachowala sie kultura Batakow. pozdr z polnocy sumatry
KASIA luty 2012
Mamo, tato,

Wrocilismy z rajskich wysepek 5 dni temu, rozdzililam sie  z Cezarym na 3 dnia bo chcialam zlapac jakis lot z Gorontalo na Jawe, postanowilam poleciec, bo nie dam rady wrocic droga ladowa i morska, juz nie zlapalabym zadnego statku.Dwa dni spedzilam w Gorontalo, mialam bardzo
duzo adoratorow wokolo, pilam arak i moj kolega gral na gitarze, ja spiewalam wraz z nim. Tzreci dzien na trekingu sama z dwoma przewodnikami w parku narodowym, podczas deszczu schowalismyy sie pod liscmi palmowymi i sluchalismy muzyki z komorki. Czwartego dnia
spotkalam sie z Cezarym w Manado on wlasnie wrocil z wysp Bonaken gdzie byl na nurkowaniu i od wczoraj wieczorewm jezdzimy ponownie na motorze eksplorujac polnocne Sulawesi. Dzis bylismy na malym wulkanie, na targu gdzie sprzedaja grilowane nietoperze, psy, swinie i weze ,
nad jeziorem zmieniajacym kolory, jutro rano chce wejsc na wulkan, bo ten dzis byl malo spektakularny. Nie wiem czy Cezary wejdzie ze mna, jest chory, panuje jakas grypa, moze ptasia, ludzie dzis zaczeli wychodzic na ulice w maseczkach. Ja narazie dobrze sie czuje.

Nie majac czasu kupilam lot na Sumatre uzjazc ze to bez sensu spedzic w podrozy ponad tydzien przedostajac sie do Medan, kupilam lot do Medan na pojutrze. Musdz ewam powiedziec ze czas spedzony w samych srodkach transportu staje sie dla mnie nieznosny. na rajskie wyspeki z
tana toradza podrozowalismy 3 dni, dwa w busach, trzeci  w pociagu.
Wiem ze w  Polandii jest bardzo zimno, tu jest bardzo goraco, jeszce w pelni nie przyzwyczailam sie do tego upalu, w sensie bardzo go odczuwam, teraz tutaj w Tanahon jest milo, bo jest wyzej jest troche chlodniej, tesknie za polska jesienia  i wiosna i chlodem porannym, aczkowliek jak mysle z e za tydzien wroce i bedzie tak zimno to robi mie sie jeszce bardziej zimno.
Tesknie juz za Polandia

W zwiazku z tym ze wzielam lot na Sumatree prosto do medan wydalam milion rupii a tym samym pozbylam sie ostatnich pieniedzy, na razie cezary mi poycza, Mam do Was jeszcze jedna ogromna prosbe, pozyczylisbyscie mi ostatni raz pieniadze na ostatni tydzien? 400 zl powinno starczyc

Wysylam cv, musze szybko znalezc jakas prace. ide na kolacje, pozdr, do zob juz niedlugo

KASIA luty 2012 Indonezja
hej, Wysylam pocztowke z Flores i Sumby, teraz jestem w Posso, za 40 min odplywamy na wyspy Togena.
Pozegnalam sie z Bali 10 dni temu i wybralam sie w podroz po Sulawesi.
Zeby dotrzec do Medan z ktorego mam lot musze przemierzyc jeszcze cala Jawe i cala Sumatre.
Do Polski wracam 22 lutego. Ktokolwiek slyszal, ktokolwiek wie, szukam pracy w Polse. pozdr

KASIA pocztówka z INDONEZJI 2011r
Wyjazd na wschód planowałyśmy już od dłuższego czasu, na wschód najłatwiej można przedostać się motorami i taki był plan podróży, jak najdalej na motorze z wiatrem we włosach, podziwiając inspirujące widoki znad kierownicy albo zza pleców koleżanki. Data wyjazdu niebezpiecznie się przedłużała, dziewczyny w naszej ekipie zaczynały mieć rozterki miłosne. Jedna znajoma w sobotę miała udać się na koncert żeby zobaczyć urzekającego Robiego indonezyjskiego artystę który miał grać i spiewać w Antidzie alternatywnym miejscu w Denpasar chyba jedynym takim tutaj. Ale w końcu spodobał jej się koleś który zaprojektował plakat do tego koncertu (ale jak się później okazało kolesia przekreśliły pozowane zdjęcia profilowe robione z ręki). Druga znajoma koniecznie chciała wrócić na sylwestra którego miała spędzić ze swoim indonezyjskim chłopakiem. Planowałyśmy wrócić tydzień po sylwestrze. Szukanie biletów, rozmowy co tu zrobić żeby wrócić, to jest 1000 km na motorze, jechać minimum 4 dni w jedną stronę, być na Flores 3 dni, wracać kolejne 4- 5 dni czyniło tę miłosną operację powrotu bezsensowną. Sylwester jak każda inna impreza. My też jesteś my sympatyczną grupą z którą można miło spędzić ten dzień który może być podobny do każdych innych (sympatyczna grupa spała witając nowy rok). Miało miejsce szukanie sukienki na sylwestra i lotów z Flores na Bali. Bilet został kupiony za kasę w wysokości połowy naszego stypendium na 4 dni przed sylwestrem, nasza koleżanka opuściła nas wracając sama do Ende a chłopak, jak okazało się następnego dnia po przyjeździe ukochanej, musiał wylecieć do Tajlandii ze swoją drużyną i sylwestra spędził w Tajlandii a nie na Bali.
Także spotykałyśmy się i rozmawiałyśmy, w tym czasie padało, a jak pada to jazda na skuterze nie należy do najprzyjemniejszych i najbezpieczniejszych. Decyzja został podjęta – nie jedziemy na skuterach ale autobusem. Ja jednak byłam nieszczęśliwa, ale jako członek grupy przegrałam. A
dobrym członkiem decyzyjnym nie byłam, bo moje chore oko na to nie pozwalało, nie mogłabym
prowadzić skutera ale przez pierwsze dni jechać z tyłu. Więc po historiach z indonezyjskimi
chłopakami trzeba było poczekać na mniej romantyczny powód przedłużenia daty wyjazdu na Kasię która wyglądała jak jaszczurka i nie widziała.
W tym czasie przyjechały dziewczyny z Yogdzy które spały w moim domu i też wybierały się na
wschód, więc nasza wycieczka powiększyła się o 4 kolejne osoby. W tym czasie przyjechał jeszcze
Adam podróżujący wcześniej po Australii i Nowej Zelandii i znalazł się w moim domu w związku z czym nie mając sprecyzowanych planów wybrał się w podróż z nami.
Wiedząc jak potrafią wyglądać prywatne droższe autobusy w Indonezji myśleliśmy że będziemy
jechać czymś wygodnym z klimą z rozkładanymi siedzeniami i z wystarczającą ilością miejsca dla każdego (mieliśmy jechać 3 dni). Autobus miał odjechać o 2 w nocy, koczowaliśmy na dworcu do 7 rano. Otóż nie zawsze autobusom klasy executive należy się takie określenie. W Indonezji zakłada się biura podróży obsługujące klientów które nie mają jakichkolwiek podstaw do funkcjonowania, wystarczy wystawić budę na dworcu, zatrudnić pracownika, dać mu jakieś kontakty, naładować telefon i pozwolić zarabiać. Takich budek zwanych agencjami jest sporo, nie ma systemu, nie ma komputera więc nie można sprawdzić czy miejscówka którą właśnie się sprzedaje nie została przypadkiem sprzedana 5 godzin wcześniej. Czasami można do kogoś zadzwonić, ale to nie zawsze działa. Można zgarnąć 450 tysięcy czyli 1/3 przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia pomnożone przez 10 osób co daje 4 500 milionów - za to można już kupić 1/3 nowego motoru. Kto by dzwonił i pytał się czy te miejsca rzeczywiście są jeszcze wolne. Oczywiście że nie są. Każda agencja stara się sprzedać jak największą ilość biletów. Koleś od biletów zniknął. Miejsc dla 10 bule nie było. Zaczęło się kombinowanie i przesadzanie Indonezyjczyków. Komuś zwrócono pieniądze za zrezygnowanie z jazdy, trzy osoby usadzono na paczkach i plecakach z tyłu, kogoś w przejściu, trzy osoby na dwóch siedzeniach, bagaże na przejście pomiędzy siedzeniami albo na dach i już jest miejsce. Krysia spytała się jeszcze indonezyjskiego koleżki czy zgadza się na takie traktowanie iż płacąc za bilet dostaje siedzenie na paczkach przez dwie doby, co miał odpowiedzieć, ustąpiono nam miejsca, podobno wszystkie bilety miały taką samą cenę, indonezyjczycy nie zapłacili mniej jak to zawsze się dzieje.
Autobus executive okazał się lokalnym autobusem za bardzo wysoką cenę, nie śpiąc trzecią noc i
próbując zrobić wszystko żeby ułożyć się wygodnie tak żeby głowa ni spadał mi na indonezyjskiego pana i przeżywając męki w busie marzyłam o jeździe na motorze przez suchą acz piękną Sumbawę.
Wysadzono nas w Bimie i przeniesiono do mini busika jadącego do Sape do miejsca z którego
odpływają promy na Flores. Tu nas też wysadzono i powiedziano nam że dalej nie popłyniemy
promem. Od czterech dni mieszkańcy Sape i okolicznych miejscowości protestowali przeciwko
sprzedaży australijskim dystrybutorom terenów górskich na których wydobywa się złoto. Co oznacza że niekoniecznie pracę dostaną Indonezyjczycy. Skorumpowany rząd podzieli zyski na samych siebie i będzie żył w bogactwie do końca życia, a miejscowa ludność dotąd żyjąca z wydobywania złota nic z tego mieć nie będzie. Zamiast ludzi wejdą maszyny napędzając gospodarkę bogatej Australii. Zupełnie nie ma w tym myślenia o przyszłości i rozwoju kraju na kolejne długie lata. Po czasie kolega mi powiedział że w lokalnych wiadomościach mówiono o tych zamieszkach w innym kontekście za powód protestów podano zakaz noszenia przy pasie tradycyjnych maczet.
Koleżka oddał nam pieniądze za prom i powiedział że dalej mamy sobie sami coś kombinować. Czuło się nieprzyjemne nastroje pełne złości i chęci do potyczek. Przyjeżdżały ciężarówki z ludźmi na pace, kolejne protesty miały odbyć się wieczorem. Policja nas zgarnęła i kazała siedzieć w restauracji przy hotelu aż coś postanowimy albo promy zaczną pływać. Siedzimy, jemy, myślimy co by tu dalej zrobić, z ciekawością wyglądamy z naszej restauracji co dzieje się na ulicy. Plany są różne. Proponują nam łódki rybackie, ale wypłynąć tak na głębie oceanu w łodzi bez kamizelek ratunkowych to pomysł niedorzeczny. Jedna grupa białych decyduje się, bo czeka na prom od 4 dni. Wszyscy są podekscytowani i wymieniają ze informację przyniesione do restauracji. Ludzie z maczetami idą w stronę promu krzycząc i zachęcając innych do opozycyjnego boju. W restauracji zamykają drzwi i zasłaniają okna. My dopiero przyjechaliśmy, po paru godzinach przenosimy się do hotelu obok.
Bierzemy prysznic, Adam jedzie zobaczyć jakąś inną łódź którą możemy popłynąć, Egipcjanin mówi nam że on jako stary żeglarz zaufałby takiej łódce, musimy podjąć decyzję czy za 10 min wypływamy kutrem rybackim wiozącym towar. Nikt jakoś nie pali się do podjęcie decyzji, boimy się że jednak to nie jest prom czy statek i na otwarte wody w czymś co nie wiadomo czy da radę sztormowi lepienie płynąć. Jedziemy do portu, w hotelu byliśmy godzinę, nie chcemy zapłacić kolesiowi za całą dobę a tylko za prysznic i godzinę spędzoną w hotelu, dajemy mu pieniądze on nie chce ich przyjąć, zamyka nam hotel i karze płacić całość i tak się kłócimy, a łódź ma zaraz odpłynąć. W końcu nam otwiera ale nadal krzyczy i nie chce wziąć pieniędzy, wsiadamy w co się da, cześć na o jeki – taksówki motorowe, ja na konną bryczkę, gdzie ja z pleckami przeważam i bryczka ugina się pod moim ciężarem. Dopiero co wyruszyliśmy a Adam mówi że Egipcjanin dzwonił i sprawdził że łódź już odpłynęła, dzwonimy dalej żeby nie jechali bo już za późno, ale jednak informacja była fałszywa. Za nami rusza pogoń hotelowa - właściciel z kolegami . Dziewczyny które pojechały skuterami przekonują właściciela który dotarł do portu że dostał już kasę, bo nie wiedzą że nie przyjął 100 tysięcy, a on je przekonuje ż e ich nie ma, one mu mówią że kłamie, on że nie. Dopiero jak my przyjeżdżamy dajemy mu pieniądze które w końcu przyjmuje. Właściciel mówi że Egipcjanin też mu nie zapłacił, wtrąca się jakiś głos z boku i potwierdza że dostał 50 tyś. Koledzy się z niego śmieją, przeprasza nas, a my jego. Kapitan kutra się wzbogacił, bierze niezła kasę za przepłyniecie na Flores, ale jak na razie jest jedynym który pływa może więc podać każdą cenę.
Usadowiliśmy się na sianie wśród paczek i płyniemy. Ja trochę zaczynam się bać jak zaczyna się
sztorm i wiatr wieje niebezpiecznie a fale zalewają nasze plecaki. Nie mamy dużo wody i jedzenia na podróż. Już się wszyscy śmieją z tych wydarzeń z Sape i strachu przed ludźmi z maczetami.
Do Lauban Bajo dopływamy ok. północy, w porcie czeka na nas Agnieszka z właścicielem hotelu. W Labuan Bajo jest sporo polaków naszych znajomych którzy nawzajem się nie znają i też utknęli jak my ale w drugą stronę. Cezary z dziewczyną i Kuba z Olą i Agnieszką. Flores atrakcyjne miejsce des cytacji na spędzenie świąt. Zasypiamy po trzy osoby w łóżkach małżeńskich w pokoju pachnącym grzybem.
Na śniadanie dostajemy miejscowego pączka z orzechowym wypełnieniem i kawę, długo się
zastanawiamy jakie mamy plany na dzisiejszy dzień, każdy budzi się o innej porze, każdy chciał
odespać. Zebrać 11 osobową grupę i zachęcić do podjęcia szybkiej decyzji jak się okazuje stanowi
problem. Z Lauban Bajo odpływają prywatne łodzie na Rinkę i Flores, stajemy się prawdziwymi turystami z przewodników turystycznych i decydujemy się pomimo późnej godziny 13 zamiast 7 że wynajmujemy łódź i płyniemy na Rinkę zobaczyć smoki z Komodo. Widoki na okoliczne dziewicze wyspy podczas dwugodzinnej drogi na Rinkę są bajeczne. Podczas samego tzw. „trekingu” który z trekingiem nie ma za dużo wspólnego ale mówimy że idziemy do dżungli gdzie w zasadzie smoki z Komodo są tylko dodatkiem nie żałujemy tej turystycznej atrakcji. Trasa przez wyspę jest naprawdę piękna. Widzimy na samym początku mniejsze udomowione smoki żyjące przy ludziach czyli przy jedzeniu a nie w głębi wyspy. Jaszczurka jak jaszczurka nic specjalnego, może gdyby była większa byłoby czym się zachwycać. Czuje się jak prawdziwa turystka wyciągają c aparat jak każdy inny i robiąc fotę warana z Komodo. Widzimy jednego dzikiego warana, dziewczyny mówią że mam za nim biec, bo mam najlepszy obiektyw i na pewno zrobię nim najlepsze zdjęcie, ja biegnę, waran biegnie, biegnie też moje zdjęcie jest poruszone. Spacer jest niezapomniany, na wszelki wypadek przed nami i za nami idzie przewodnik z kijem jakby jakiś waran chciałby nas polizać i zjeść.
Następnego dnia jak mówi nam Lonely Planet i mój polski przewodnik z gazety wyborczej udajemy się z samego rana do jaskini luster między sobą mówimy że do luster akurat pora na after party. Po kolei budzą się kolejne osoby które jednak zdecydowały się pójść, lustra są ok. 4 – 5 km za miastem, myślałam że trasa przechodzi przez pełne uroku krajobrazy przyrodnicze, ale jednak nie idzie się szosą. W przewodniku napisali że będzie można przechodzić przez liczne przedsionki i korytarze, wyobraziłam sobie kolejne Skalne miasto , niestety lustrom dużo brakuje. Lustra nazywają się dlatego że ok. 9 – 10 h światło tak pada na szklane szczeliny że w środku powstają migoczące świetlne odbicia.
Ten dzień to dzień wigilii, jako że grupa z Yogdzy wcześniej zdobyła kontakty do polskich misjonarzy
wigilię mammy zaplanowaną tak jak wigilię każdy chrześcijanin wierzący niewierzący również winien obchodzić. Jedziemy do polskiego księdza Stanisława do Ruteng. Zajeżdżamy naszym prywatnym busem akurat na czas pasterki która tutaj odbywa się ok godz. 19 z powodu chłodnej pory o północy.
Wierni dygoczą z zimna już ok. 21. Siostry zabierają nas na spacer przez miasto do kościoła. W
Ruteng widać że przyszły święta, droga jest przystrojona lampionami z kolorowych żarówek
wsadzonych w plastikowe kubeczki. Przy domach wielkie przestrzenne gwiazdy betlejemskie, wesołe merry christmas zrobione z kolorowych szeleszczących folii ozdabiają wejścia do domów. Kiczowate, urocze szopki budowane są na ulicy. Elegancko ubrani ludzie zmierzają do kościoła.
Taka z nas nagle zrobiła się grupa chrześcijan, śmiejemy się nieco z tej sytuacji, inni śmieją się z nas, ale pasterka na Flores przybiera inne znaczenie dla niewierzących pielgrzymów. Okazuje się jednak że w kościele długo wytrzymać nie możemy, gdybyśmy jednak coś rozumieli. Po godzinie zaczynamy kręcić się i niecierpliwić jak dzieci, czas pasterki prysł. Kombinujemy jak niepostrzeżenie umknąć z kościoła. Dziewczynki przed nami śmieją się z naszych nosów i nieustannie porównują swoje do naszych. Białe nosy fascynują Indonezyjczyków, na tradycyjnych obrazach sprzed kilkudziesięciu lat biali ludzie przedstawieni są z krogulczymi nosami jak u diabła i wielkimi obiektywami Canona jak rury z łodzi podwodnej. Kolega nam powiedział że nie chodzi tylko o nasza białą cerę a właśnie o te nosy jak zjeżdżalnie. Fascynuje nas szopka, za dekorację posłużyły białe pudełka śniadaniowe.
W drodze powrotnej towarzyszą nam fajerwerki, jest ich tyle i wszędzie że zaczyna wyczuwać się jakiś niepokój, nie wiadomo gdzie stąpać bo fajerwerki mogą być rzucone pod nasze nogi, jest ich więcej niż ans sylwestra w Polsce. Z ulicznych szopek z wielkich głośników słychać amerykańskie hity świąteczne z techno podkładem, pijani arakiem ludzie świętują Boże Narodzenie. Alkohol przy świątecznym stole jak widać jest dość uniwersalny. Wykupujemy wszystkie ciastka ze sklepu tacy jesteśmy głodni, wszystkie warungi zamknięte. Żona właściciela sklepu widząc ile głodnych pielgrzymów przybyło z pasterki daje nam wielkie ciasto na nasz wigilijny stół. Kolacja z ciastem polanym skondensowanym mlekiem indomilk zdaje się być lepszą niż 12 potraw wielkanocnych. Następnego dnia rano jak było umówione jedziemy na wycieczkę z księdzem, zamiast wiosek naokoło zwiedzamy kościoły w tych wioskach. Także mamy prawdziwą wycieczkę dla polskich pielgrzymów.
Misjonarze zadziałali, kościoły są okazałe, wręcz imponujące jak na to miejsce. Ale jednak daleko im do kościoła św. Pawła i Piotra w Rzymie, robię sobie sesję w kościołach – pocztówka dla babci z wakacji. Jedziemy do uroczej miejscowości z gwiazdą betlejemską przy wejściu. Wieczór spędzamy za wioską na wzgórzu. Ksiądz zaprasza nas do siebie na kolację.
W nocy czuję się jak na zielonej szkole, zapraszamy do naszego pokoju naszego „chłopaka” Adama na którego krzywo patrzą siostry jak podąża w stronę naszego pokoju po 22. Szykujemy się do oglądania filmu, na łóżko wchodzi Ela, łóżko się zawala, krzyk przerażenia i łóżko do potajemnej naprawy, w końcu zaczynamy oglądać Melancholię do której będziemy powracać przez kolejne 4 dni.
Droga z Ruteng do Roe mija mi potwornie, okazuje się że nie nadaję się do podróżowania
samochodami i autobusami, przez te wszystkie zawijasy na drodze łatwo nie jest, mają tu bardzo silny lek na tę chorobę, który powoduje natychmiastowe zasypianie. Od tego czasu staje się dość nudnym towarzyszem podróży, albo mam mdłości i nudności albo wszędzie pokładam się myśląc o śnie.
Indonezyjczycy nie biorą owego silnego antimobuka, może znają długofalowe skutki wpływające na system nerwowy, albo cokolwiek innego mającego trwały wpływ. W autobusach znajdują się
obowiązkowo przewieszone u góry siatki na wszelki wypadek. Tęsknię za motorem, po Azji tylko na motorze. Wieczorem przyjeżdżamy do Roe do kolejnego księdza, który okazuje się równym gościem.
Zostajemy poczęstowani prawdziwie polską kolacją, księża wprowadzili prawdziwie polskie śniadanie na stoły, jajecznica i pomidory z cebulą to było to. Ksiądz Tadeusz Gruza z księdzem „Kadzidło” który bardzo dużo palił, ale nigdy do końca żeby nie mieć żółtych palców, robili sobie słowne przepychanki, u uśmiechając się do siebie szeroko. Tyle lat ze sobą spędzili mając tylko siebie, wyjechali z komunistycznej Polski w nieznane, bez perspektyw po wojnie, bez skończonej szkoły, tak się stało że trafił ks. Tadeusz trafił do seminarium przypadkiem, bez powołania i zdecydował się jechać na misję.
Wysłany został w dzikie i odległe tereny, gdzie poruszać podróżowano konno, mostów nie było,
cywilizacji nie było, była misja do spełnienia, kościoły do wybudowania. Misjonarze budowali szkoły, uczyli rzemiosła, nauczali o biblii. Teraz księdza odwiedzają się nawzajem, na swoje 50lecia pracy misjonarza, czytają książki, nawet mają wieżę i sprawdzają pocztę na Onecie, ksiądz Kadzidło na noc popija trzy piwa i pali kolejne cigarety. Rano ksiądz dał nam ciężarówkę która dowiozła nas do Riung, gdzie jest ośrodek werbistów SVD dla turystów którym opiekują się siostry.
Rezerwat 17 wysp przy Riung zaspokaja wszelkie pragnienia wykreowane przez foldery informujące o wymarzonych wakacjach przez biura turystyczne. Tu TUI zdecydowanie może wysyłać swoich klientów. Rajskie wysepki pozostają nadal dzikie, nie ma tu barów i drinków z palemkami, jest lazurowa przejrzysta woda, dzika plaża i rafa koralowa. Dzikie wysepki zamieszkałe tylko przez nietoperze. Łódką rybacką płyniemy na kolejne wysepki, brodzimy w wodzie aż jesteśmy czerwoni i później odrywamy sobie skórę z pleców. Z łódki nie odważyłam się na snorkelling, byłam na krawędzi, połową siebie poza łódką ale jednak strach wygrał. Wybrałam się z plaży nie tracąc gruntu pod nogami i zauroczyłam się w tym podwodnym pełnym barw i dziwnych kształtów świecie.
Sumba
Jedziemy na Sumbę. Podczas moich ostatnich 5 minut w sky net na Flores dowiedziałam się że na Sumbie jest duże zagrożenie malaryczne, największe w całej Azji Południowej. Sumba jest
najbiedniejszą z zamieszkanych wysp Indonezji. Wyspa ustawionych na środku megalitów które
wierzy się że pochodzą z bardzo dawna, zostały zrzucone przez nadnaturalne siły, jest w nich magia, są znakiem przeszłości. Atrakcji turystycznych brak, turyści rzadko tu zaglądają, w związku z czym turystyka tu się nie rozwija, czyli nie ma hosteli, ceny dla bule jak zwykle zwielokrotniane kilka razy tu są kilkanaście.
Przed malarią i dengą chronimy się używając substancji deet o stężeniu 50 proc, zapalamy dymiące zielone spirale, które należy zapalać w zamkniętych pomieszczeniach i wietrzyć pokój przez 2 godziny, my zapalaliśmy na dwa dni, nikt się nie udusił, nikt nie kasłał. Zakładamy na okno białą moskitierę z różową koronką i motylkami z filcu. Jemy owoce. Indonezyjczycy jedzą dużo papryczki chili, zmienia stężenie krwi? Jak już zachorują piją dużo wody izotonicznej. Tanie repelenty i jakieś sprzęty przeciwko komarom można znaleźć w sklepach. Nie ma takiej świadomości groźnej choroby i pieniędzy na to czy na owoce wzmacniające odporność – ryż pozostaje nadal najtańszy. Kupiliśmy za złotówkę tutejszy środek na malarię, indonezyjska wersja malarone które kosztuje ok 160 zł. Na szczęście jeszcze nikt z nas nie miał powodów do skorzystania.
Ostatnio pobudka o wczesnych porach weszła nam w krew, 4, 5, 6 rano i tak całą podróż. Chcąc
zmierzać w kierunku Bali czy Jawy chcemy złapać statek pasażerski PELNI największej firmy
przewozowej w Indonezji, statki te pływają bardzo rzadko raz na miesiąc czy raz na dwa tygodnie. Z Sumby odpływa 4 stycznia, w Denpasar jest 7. Spędziliśmy w Ende dwie noce, rano wstaliśmy na prom, pani z hotelu oprócz śniadania przygotowała nam kanapki na podróż, sądzimy że była taka uprzejma bo zauważyła podobieństwo Ani do swojej córki, może dlatego że jest taka opalona i skóra jej schodzi bo jest taka brązowa? Córka naszej Ibu poślubiła Australijczyka i uciekła do Australii.
Dlatego może znając światowe standardy przygotowała nam iście królewskie śniadanie: tosty z
serem i dżemem, jajko na twardo, herbata w kieliszku. Kupiliśmy pomidory i cebulę na targu i polskie śniadanie gotowe. Zastanawiające jest to dlaczego córka znająca angielski i jej mąż nie wrzucili informacji o hotelu do netu… gości w przeciągu roku było tylko 40, w tym nasze 7 osób, w zeszłym roku tylko 28.
***
Już nie mogę patrzeć na ryż i te wszystkie warungi z nasi campur czyli jedzenie z wystawy , zawsze to samo, ryż jako podstawa dania i do wyboru na półmiskach kurczak, ryba, jajko w sosie, warzywa czyli zazwyczaj w najtańszych warungach wodorosty polane sosem, czasem fasolka, usmażone tofu, i czasem tempe. Lepszy warung oferuje czasami nawet dwadzieścia półmisków, klienci przychodzą, jedzenie szybko schodzi, czyli jest świeże. Ostatnio na dobry warung trafiliśmy w Laubuan Bajo czyli pierwszego dnia na Flores. Na Sumbie w Waingapu chodziliśmy do chyba najdroższej knajpy w mieście, z pyszną zupą Soto ayam o kwaśnym smaku prawie tak kwaśnym jak nasza ogórkowa ( tu zdecydowanie brakuje smaku kwaśnego) i mistrzowskimi sokami z sirsaka mieszanymi z mlekiem.
Będę tęsknić za świeżymi owocowymi sokami mieszanymi z lodem i skondensowanym mlekiem - a te podniebne przyjemności za jedyne 1,50. Na to zawsze nas stać.
***
Prom. Poprzedniego dnia usłyszeliśmy dwie wersje, grupka panów twierdziła że prom przypływa o 6 rano, pan w kraciastej koszuli że o 7, pan z brodą że o 8. Przyszliśmy na 6 rano, prom miał przypłynąć o 7, odpłynąć o 8. Przypłynął o 9, weszliśmy, odpłynął o 10. Czas u Indonezyjczyków to czas ruchomy i nic nie znaczy.
Przypłynął, zardzewiały, stary grato - prom. Ustawił się bokiem, nie przodem czy tyłem tak jak
zawsze. Otwierając się tworzy platformę wyjście dla motorów, samochodów i ludzi. Otóż nie, prom pływający przez wiele lat, parę razy w tygodniu nie doczekał się takiego wejścia. Z okienka dwa metry nad betonowym portem przyłożono drewnianą wąską drabinę jak do kurnika. Stoi dwóch mężczyzn, podają ręce przestraszonym Indonezyjkom. Próbując nie stracić równowagi i nie wylądować na betonie czy w wodzie ludzie zaczęli wychodzić z pakunkami, walizkami, dziećmi na rękach próbując nie stracić równowagi i nie wylądować na betonie. Gorzej z motorami. Ale na to też jest sposób. Z okienka półtora metra pod mostem po prostu podawano sobie motory z ręki do ręki. Widziałam na promie dwa samochody.
Najgorszy prom ever. Jestem już w Azji trzy miesiące i pół ale do śmieci wszędzie jeszcze się nie
przyzwyczaiłam. Plastikowy śmietnik jest, ale wyrzucanie śmieci gdzie popadnie tak weszło niektórym w krew że na podłodze walają się zjedzone kukurydze, liście po kukurydzy, niedopałki papierosów, plastikowe opakowania pop mie i po nasi goreng, charki. Karaluchy mają pożywkę. Na to wszystko kładzione są materace. Na Pelni też są śmietniki, ale jak później się okazuje zupełnie bezużyteczne, panowie marynarze wyrzucają pełne kubły śmieci do oceanu, na falach unoszą się białe opakowania.
Mój indonezyjski kolega powiedział że był zafascynowany czystymi krajami skandynawskimi,
wcześniej wyrzucając papier na ziemię. To tutaj powinno mówić się o ochronie środowiska i
zwiększać świadomość jednostki, Indonezja zdecydowanie tego potrzebuje, ale to jest tak
niewyobrażalna zmiana społeczna że chyba nikomu nie chce się z tym brudem walczyć.
Na początku trwa walka o miejsce na podłodze, bo tu można położyć się wygodnie. Walczymy z
jednym gościem, który materacem zajął sobie miejsce na podłodze i pięć krzeseł dla niego samego. Sama też kładę matę na materacu i zasypiam wśród tych śmieci naokoło mnie. Puszczają muzykę z głośników, jakieś disco, panie z koszykami pełnymi jedzenia zaczynają tańczyć, zachęcają mnie żebym przyłączyła się do nich. Włączają telewizor, nikt nic nie słyszy, jest tylko obraz. Panowie palą dookoła, nawet nie podejdą do okna.
Sylwester. Po połowie przebytej trasy mamy już serdecznie dość, idę na górę załatwić coś z
kapitanem. Pozwala nam położyć się na podłodze w przedpokoju przy kuchni w części dla załogi.
Nastało szczęście, czysty kawałek podłogi. Następuje walka z karaluchami, po spryskaniu dziur z
których wyszedł jeden, zaczynają wychodzić wszystkie i słaniają się ledwo żywe, a są wielkie – trochę większe niż połowa środkowego palca. Wszyscy zasnęliśmy, ktoś nastawił budzik na 12, Dorota i Adam mieli trochę wódki jeszcze z Polski na specjalną okazję. O 12 podniosłam głowę, rozejrzałam się, wszyscy spali. Kolejnego dnia tę odrobinę wódki wlaliśmy do rozdrobnionych owoców i zrobiliśmy coś na kształt ponczu – było naprawdę wyśmienite – ale tylko po parę łyżek. Lepszym posiłkiem post sylwestrowym był mar tabak – naleśnik robiony na ulicy przy kliencie, z bardzo cienkiego ciasta w środku z farszem z jajka z warzywami i mięsem. Farsz jest zamykany w tym wielkim cieście i smażony na głębokim oleju na woku. Martabak krojony jest na mniejsze części, jest ciepły i chrupiący podawany z małymi ogórkami, chilli i ostrym sosem sambelem. Jest tłusty i niezdrowy ale jest znakomity. Otworzenie ulicznych martabaków byłoby świetnym biznesem w Polsce, dobrą alternatywą dla kebabów, znakomite pod wódkę. Martabak z zimnym piwem to było szczyt przyjemności. Piwo w sklepie tu jest tak droższe niż w Warszawie w cafe Kulturalna. Za cenę piwa można kupić dwa, trzy porządne obiady. Czasami mamy tak dość tego całego oszczędzania i liczenia pieniędzy że zarzucam to wszystko tłumacząc sobie racjonalnie że nie można odmawiać sobie nieustannie przyjemności w podróży (pomimo że sama podróż nią jest) i wypijam od razu dwa. Do przyjemności należy też zakup dobrej czekolady i pójście do droższej oferującej różnorodne dania restauracji. Wynagradzamy sobie tak np. trudy podróży autobusem.
***
Jak miałabym w dwóch słowach opisać czym jest Sumba – jest ona cała tradycyjną wioską z
megalitami. Położona na południu na peryferiach archipelagu Małych Wysp Sundajskich. Nie jest miejscem destylacji zagranicznych turystów – najwidoczniej tradycyjne wioski to dla turysty za mało.
Rolnicza, sucha Sumba nie jest tak atrakcyjna przyrodniczo jak inne wyspy archipelagu, nie ma gór, wulkanów, jezior, nie przyciąga bogatą przyrodą a bogatą kulturą.
Pasola . Największym wydarzeniem na Sumbie jest Pasola jest to bitwa wojenna zamieniona w
tradycyjny ceremoniał. Pasola celebruje przybycie nyale – bóstwa będącego symbolem boskości i płodności. Sela znaczy długi patyk służący do pobicia przeciwnika podczas jazdy na koniu. Mężczyźni ubrani w tradycyjne, odświętne stroje dosiadają równie pięknie ubrane konie. Walczą o honor. W tej bitwie nie umiera się na niby. Krew staje się symbolem dobrobytu i pomyślności, bez krwi nie ma walki, nie ma też znaczenia. Ci którzy po święcą swoje życie na arenie niestety nie zostają drugimi bohaterami których waleczne czyny i odwaga spisane są na kartach kronik. Oni złamali prawo umierając.
***
Jak to z kolonizowanymi krajami bywało , chrześcijaństwo nie opanowuje całości „pogańskiej religii” i pozwala na duże wyjątki, miesza, zmienia i potrafi połączyć Tradycyjne wierzenia z obecnie obowiązująca religią. Religia społeczności Marapu jest religią przodków, wiarą w tymczasowe życie na ziemi a życie wieczne po śmierci. Kluczowe jest utrzymanie pokoju i dobrego kontaktu z przodkami.
Poświęcone jedzenie i podarunki mają przynieść na ziemię urodzaj i dobrobyt. Aby mogli spokojnie żyć wiecznie i otoczyć opieką jeszcze żyjącą rodzinę należy wyprawić im porządny pogrzeb.
Grobowce zbudowane są z ogromnych bloków skalnych mogących ważyć nawet 6 ton albo więcej. Znakiem współczesności jest beton z którego obecnie są budowane. Ciało zmarłego ubierane jest w tradycyjnie tkaną tkaninę – ikat. Tak ubrana mumia czeka na pochówek. W Rende wiosce do której wybraliśmy się trzeciego dnia podo0bno dwie takie mumie przetrzymywane w domu czekały od dwóch lat na pochówek. Niestety król z którym wybraliśmy się na wycieczkę mumii nam nie pokazał. Ela jako jedyna kupiła prawdziwy ikat – stary i zniszczony, z ręcznie robionym frędzelkami (które min. oznaczają że ta tkanina byłą ręcznie robiona). Do tej pory nie wiadomo jaka jest jego historia i kto się nim przykrywał.
Jeszcze do niedawna Sumbiańczycy potrzebowali koni, świń, bawołów i psów do pochowania zmarłej osoby. Zwierzęta są potrzebne do kontaktu z przodkami, ich dusze po ich rytualnej śmierci wysłane są w niebiosa z nowina kto się żeni, kto wychodzi za mąż, kto umarł a komu urodziło się dziecko. Pogrzeb rujnuje finansowo rodzinę dlatego rząd nałożył ograniczenia na ilość zabijanych zwierząt.
Ślub. Mężczyzna prosząc pannę młodą o rękę powinien już za pierwszym razem przywieźć jakieś
zwierzę w podarku dla ojca panny. Musi tak przychodzić jeszcze wiele razy przynosząc konie i byki . O częstym randkowaniu nie ma mowy, podarki musi składać za każdym razem odwiedzając dom panny.
Póki mężczyzna nie przyniesie wystarczającej ilości bydła może tylko marzyć o wybrance.
Uczestniczyliśmy w negocjacjach rodzinnych dotyczących małżeństwa, które odbyło się już dwa lata temu ale mężczyzna nadal nie „spłacił” swojej żony, dlatego też wszelkie opłaty zostały podzielone na raty. Podejmując decyzję o małżeństwie przyszły małżonek musi porządnie na ślub zarobić. Nie ma kasy – nie ma żony.
Betel. Próbowaliśmy betelu substancji zabarwiającej usta, zęby, dziąsła na czerwono mającej
właściwości lekko przewracające w głowie, tak jak po piwie tłumaczono nam. A poza tym jest zdrowe na bezzębne dziąsła. Betel to pieprz liścia betelowego, nasiona palmy areki oraz przyprawy i mleko wapienne. Rzucie betelu nie należy do wielkiej przyjemności, kwestia przyzwyczajenia, smak jest gorzki, cały czas trzeba odpluwać bo powoduje wytwarzanie dużej ilości śliny. Ziemia przed chatami jest czerwona od spluwanego betelu. Mi ten smak nie posmakował, może za mało i za krótko żułam żeby poczuć się lekko odurzona. Betelu odmówić nie można, tak przyjmuje się gości podając półmiski z nasionkami i butelkę z mlekiem wapiennym.

KASIA styczeń 2012 Indonezja
hej u mnie wszystko w porzadku, sprawa dobrze sei zakonczyla, jestesm,y w makassar, jedziemy do torazdy za 3 h, wzielam antybiotyki, na kolano utykam, czuje sie dosc slaba, to przez brak ruchu i upal rowniez, cezary zaplacil ofdszkodowanie, wiec narzaie te koszty
poniesione pzreze mnie nie sa tak wielkie. pozdr.
KASIA styczeń 2012 Indonezja
hej,
Do tej pory na drodze było wszystko ok, ale przyszedł ten moment w którym ma sie wypadek, który czasem w Indonezji w kraju bez zasad jest nieunikniony. 
 Z Makassar pojechaliśmy na trzy dni pojezdzić po południu, trzeciegoi dni wracając zdarzył sie wypadek. Gośc na motorze przed nami nie włączył kierunkowskazu ze skręca, nie popatrzył w luterko i skrecił nagle w momencie w którym wy go wyprzedzaliśmy. I wpadliśy na siebie. Na motorze była całą rodzina, dzirecku nic sie nie
stało, kobieta straciłą w szpitalu świadomość,na szczęście dziś już sie obudziła. Wczoraj robiono jej zdjecia, ale dzis mają przerwę i musimy czekać do jutra na orzeczenie lekatrza, oni są w makassar a my w Watampone. Cezary złamał paznokcia w dużym palcu  i pocharatal palca.  jeśteśmy poobcierani, boimy sie infekcji, ja dzis nie mogę
chodzić, bo mam ranę na kolanie i nie mogę sie na nim wesprzeć.
Rodzina na motozre mnie kmiaął kasków. tzreba będzie pojść na ugodę, na proces nie mozemy czekać, dobrze że
kobieta odzyskala swiadomość, podobnoi nie ma jakiś masakrycznych uszkodzeń.
wczoraj spisano protokul, cezary na razie go jeszcze nie podpisal, ma prawo jazdy.
Trzeba bedzie zapłacić do kieszeni policji i pewnie cześć kosztów za leczenie kobiety, my też jesteśmy poszkodowani, więc w toku sprawy to dobrez wytgląda, jesteśmy biali wiec wszyscy będą chcieli nas skasować, cezary sie obawia bo to on byl kierowc ai wszystko podpisuje. także będe zmuszona pewnie pozyczyć od wasz nowu jakies
pieniadze zeby wyjśc z tej sytuacji ( narzie nie wiem ile my jako biali będziemy musieli zapłacić żeby zakonczyć całą sprawę), już troche starciliśmy przepadly nam bilety, musimy dodatkowo placic za motor ktory mamy z makasssar a jesteśmy w watampone.
nie wiem coi z moją noga, sprobuje dodzwonic sie do ubezpieczyciela, nie wiem czy mam brac antybiotyki czy nie , jakie oni tu nic osłonowego nie dają, boje sie infekcji, nie wiem dlaczego to kolano jet takie opuchniete i bolące.
pozdr, ja nie chce sie martwic na zapas, narzie czekamy, policjant umiescil nas w drogim hotelu i zaraz jedzie z cezarym naprawic motor.
dobrze ze kobieta nie umarła.

KASIA styczeń 2012 Indonezja Sulawesi
hej,
spoznilismy sie na statek 2 h i niestety jak to nie jest spotykane w indonerzji byl na zcas, wiec spedzilismyy noc na dworcu, tearz eksplorujemy surabaje, kupilismy na jutrio bilety lotnicze, bo statek jest dopiero w sobote.
mam niesiac, zobaczcie sobie na mapie gdzie dokladnie teraz bede czyli na sulawesi ktore jest wielkie
lot mam z polnocy sumatry z medan, musz etam sie przedostac, pewnie droga ladowa. podruzuje z moim kolega, takze nie musicie sie o mnie martwic, potem po sulawesi nie wiem, nasze drogi sie rozejda. nasza kolezanka lezy w szpitalu na denge, mam nadzije z enic sie nnie stanie, uzywam repelentow, dem owoce zeby wzmocnic organizam, ale czasami pzrze ten upal i pzrez normalne zmeczenie w podrozy czuje wyczerpanie. razcej bede miala nikly sostem do netu, nie zdarzylam wrzucic zdjec z podrozy na jwe i na flotres i sumbe a ni dokonczyc pocytowki, mialam pozegnalna mala impreeze, pozegnalam bali na ktorym czylam sie superm, szkoda ze cos zawsze musi sie skoczyc, ale za to
zaczyna sie cos innego wlasnie jestesmy na spacerze w ciekawej dzielnicy chinskiej,
arabskiej, na targu rybnym. pozdrawiam,
KASIA styczeń 2012
Mam umowę z Misia że ma mi jeszcze pożyczyć 400 zł w lutym, już nie będę potzrebowałą tych pieniędzy, bo na koncie aktualnie mam ok 300 iluś dolarów, to starczy napewno na podróżowanie przez miesiąc. Więc możecie umowić sie z Miską ze ona wam da te kasę, i wredy jakoś po równo będę winna wam i misi.
A ja już nie będę pożyczała, bo sądzę że starczy również na transport w Londynie i na lotnisko na Sumatrze w Medanie - bo musze jesze przedostać się tam drogą lądową, powietrzną czy morską.

będę wdzięczna. pozdr, jutro ostatni dzień na bali, w niedz ruszamy na jawe zeby tam wziąć statek pasazerski na sulawesi
KASIA grudzień 2011
hej, jestem w sape na sumbawie, po tragicznej jezdzie autobusem ktory byl drogi i mial byc executiv  a ludzie siedzieli na stolkach bo nie bylo miejsca wysadzili nas i powiedzieli ze promy na sumbawe nie plywaja. jest konflikt. ludzie z maczetami, po poludniu ma przyjrechac policja  zbronia, statki nie plywaja bo zaloga tez protestuje.
pzresiafdlaja ludzi , bo rzad chce zajc kopalie zlota. narazie siedzielismy w restauracji, wynajelismy hostel, poczekamy moze jutro bedzie prom, albo cofhiemy sie i poplyniemy 25 statkiem pasazerskim.
pozdr, udanych swiat, my pewnie spedzimy je na plazy z butelka piwa w reku

KASIA grudzień 2011
Pocztówka z INDONEZJI

Przed paroma sekundami dowiedziałam się że nie przedłuża mi stypendium, nie ma takiej opcji, czyli ostatnie wypłącane jest w styczniu, jeszcze tylko miesiąc i trzy tygodnie to za mało!
Tu jest wspaniale, mam piękny dom, wspaniałych znajomych, wyspe którą można kulturowo eksplorować i cały czas będzie tego mało, tyle do zobaczenia i tyle ludzi do poznania.
Jest mi bardzo bardzo smutno  że nic z tego, łapię się na tym że zamiast cieszyć sie że tu jestem myśle o tym że muszę wrócić.

Wszyscy moi znajomi tu zostają, tylko ja jak idiotka aplikowałam na pół roku z czego okazało się że to są tylko cztery miesiące.
Tak, pokochałam tę wyspę i moje życie tu, nie wiem co ze sobą zrobię w Polsce, w zasadzie nie ma nic konkretnego do czego mogę wracać tak szybko.
To jest idealne  miejsce dla mnie w tym czasie.
Nie zdarzyłam zrobić porządnej rzeźby (moi znajomi jak mnie nie było przez 10 dni naprawdę zrobili świetne maski w drewnie), dopiero co wiem jak posługiwać sie dłutami, nie skończyłąm nawet pierwszego batiku.
Nie widziałam tradycyjnego tańca Calonarang ze sławnymi transami na bali - jeżdzę i pytam sie bezskutecznie,
przyjeżdzam na miejsce gdzie miał być, okazuje się że nic nie ma, albo ktoś pomylił miejsce, albo godzinę albo wogóle sie pomylił.
Tyle miejsc miałam zobaczyć, znalazłabym jakąś dorywczą pracę, może zakochałabym się w kimś w jakimś przystojnym brazylijczyku i wróciła dopiero w sierpniu na kolejne stypendium tym razem w Danii.

Za tydzień na święta i sylwestra planujemy jechać na skuterach na wschód na Lombok, Sumbawę, Komodo, Rinkę i Flores, a potem spowrotem w odwrotnej kolejności.
Jutro jedziemy na english camp do Bedugul nad jeziorem Baratan, będziemy spać w namiotach, jeśc, pić i rozmawiać po angielsku z tutejszymi studentami.
Piękne miejsce, byłam już tam dwa razy. Właśnie zadzwonił do mnie kolega i powiedział że jutro jest pełnia, także wieczorem wyruszę na poszukiwanie ceremonii "z transami" jak tutaj nazywamy specjalne ceremonie. Wracam z
ceremonii, Cezary pyta się były transy? nie? ech to kiepsko.
Ja to kiepska jestem w tych poszukiwaniach, no ale na bali news tego nie znajdę, dziś wieczorem pojeżdzę i popytam, w końcu to ja słynę  z tego że daje innym znać jak jest jakaś ceremonia.

Takich pocztówek nie dedykuje się jak książek, ale ja zadedykuję ją mojej chorej mamie która ma dziś operację, która martwi się, bo znowu się nie odzywam, ani nie mam skypa ani nic nie piszę, poprostu nic a nic, ostnio wysłałam do rodziny wiadomość będąc na szczycie wulkanu.
Mamo Kochana u mnie wszystko w porządku, żyje sobie cudownie na cudownej wyspie.
Powinnma wrzucić zdjęcia na fb, Misia ma iść do szpitala z komputerem, mama prosiła o zdjęcia ode mnie, już to robię.

Zaraz zjem ryż z warzywami na obiad, pójdę na rzeźbę tam napiję się mocnej kawy pogadam sobie i przestanie być mi smutno że to mój ostatni miesiąc na tej wyspie, ostatni, pewnie po powrocie z naszej wycieczki opuszczę tę wyspę i pojade powoli w stronę Polski drogą lądową i morską, zajadę pewnie w marcu. O nie a miało mnie nie być na Euro 2012. A może polecę do Australii  popracować to w końcu tak blisko.

Własnie Ela napisała że to jest wszystko bez sensu że nie mogę wracać, muszę tu zostać. No naprawdę muszę.Pozdrawiam Was gorąco

KASIA listopad 2011 Indonezja
Dzięki za pieniądze. Tak ja teraz korzystam z konta walutowego w AliorBanku i tu mam pełnomocnika Klarę, karty mam dwie, nie zgubilam.
Powinnma myśleć co z powrotem, ale nie wiem jeszcve nic, moze sobie przedłuze stypendiuym albo bede szukala konkretnej pracy bo w zasadzie nie ma niczego konkretnego do czego bym wracala, wiec jak znalazlabym
prace tu to zostane dluzej, chyba wolałabym jeszcze nie decydować kiedy wracam a kiedy nie. Mam,y tutaj problemyt z wizą, zaraz nam sie konczy, a Dzakarta nic nie robi zeby pomoc nma w przedłuzeniu, czemy
juz ponad poltora miesiaca na jakies papiery  z Dzakarty ktore pozwola nam pojsv doi biura imigracyjnego, w zeszłym, roku stypendysci dotawali listy z nakazem deportacji bo nielegalnie przebywali w Indonezji, biurokracja jest tu jesczve gorsza niż w Polsce, nasze panie w urzedach to pikuś, na zwykla karte studencką czekamy ponad
miesiac, nie mamy kitasu - tutejszego zameldowania w zwiazku z czym nie mozemy dostac prawo jazdy na rok, tylko na miesiac i znowu za to placić, potem za misiac znowu placic. Jezdze bez, jutreo ide na policje załatwiac cos, a tam czuje sie zmolestowaan prze policjanta bo on zamiast o prawku woili rozmwiac o tym czy mam chloipaka i ze moje
oczy sa niebieskie i seksowne. Wszyscy są skorumpowani, jesli chce sie cos zalatwic szybko nalezy zawsze dac lapowke. Jutro po rtaz trzeci jade poza denpasar zaltwiac te prawo jazdy. Problem jest taki ze bez wizy i prawa jazdy nie mozna wydostac sie poza wyspę, bo zawsze w porcie sprawdzają wszystkie papiery. takze jka pomyslicie ze w polsce cos trudno zaltwić pomyslcie jak ciezko jest w Indonezji. pozdr

KASIA pocztówka z BALI
Szkoła ISI w Denpasar
Szkoła na Bali zaczęła się rozkręcać. Z rozmachem. Czasem od rana do wieczora jestem poza
domem, w szkole będąc codziennie i nie wyjeżdżając poza Denpasar.
Jako ostatni ze wszystkich stypendystów w całej Indonezji zaczęliśmy zajęcia 10 dni później.
Kiedy inni dzielnie przychodzili na zajęcia każdego dnia my mieliśmy nieograniczoną ilość
czasu na szukanie domu i motoru, naukę jazdy, pierwsze „spacery” motorem, pierwsze
słoneczne kąpiele itd. Datę spotkania organizacyjnego zmieniano dwa razy, już wtedy ujawnił
się brak umiejętności organizacyjnych naszej uczelni. Na tym spotkaniu dostaliśmy
programy i rozkład zajęć w bahasa Indonesia, pokazano nam klip promujący ISI –wizualna
katastrofa taka jak większość banerowych reklam ( już nawet nie mówię o estetyce,
kompozycji i kolorze ale sama rozdzielczość pozostawia wiele do życzenia) oraz filmów
telewizyjnych na które pewnie warto poświecić nowy wątek.
Isi Denpasar jest jedyną szkołą na Bali kształcącą artystów sztuk pięknych i sztuk
performatywnych – teatru i tańca. W całej Indonezji nie jest tych szkół dużo, są takie które
bardziej dbają o swoich międzynarodowych studentów i dających naprawdę solidna dawkę
umiejętności po roku nauki.
Pierwsze spotkania wspominamy z uśmiechem na twarzy, większość z nas zaznaczyła jak
największą ilość przedmiotów obyśmy przypadkiem się nie nudzili. Buntując się że pozwalają
nam wybrać tylko trzy przedmioty spędzaliśmy kolejną godzinę na tłumaczeniu
indonezyjskich nazw przedmiotów w naszych programach. Ja przekroczyłam limit 3 razy
wybierając 8 przedmiotów: metaloplastyka, batik, ceramika, ornament, rysunek tradycyjny,
malarstwo tradycyjne, rzeźba, drewno . Teraz przychodzę do dwóch pracowni: rzeźby i batiku
Pierwsze dni w których miały odbyć się zajęcia doprowadzały nas do zawrotów głowy,
wyglądało to tak że chodziliśmy z naszymi programami i szukaliśmy budynków i nauczycieli,
a każdy ze studentów pokazywał inny budynek w którym rzekomo miały odbyć się zajęcia,
tam – machają ręką. W końcu po nieudanych próbach szliśmy na lunch. Ja już drugiego dnia
zrezygnowałam i pojechałam z Elą na wycieczkę i nie pojawiałam się przez kolejne dwa
tygodnie, pojechałam znowu na wycieczkę wschodnim wybrzeżem na północ, wybrałam się n
na Lombok, na jakieś imprezy. Każdy wymieniał się informacjami dotyczącymi zajęć, na co
warto, którzy nauczyciele przychodzą, jak wyglądają zajęcia. Generalnie nauczycieli było
znaleźć ciężko, my ze sztuk pięknych mogliśmy wybierać wszystko, ale nie wszyscy w szkole posługują się angielskim. Zamiast zorganizować trzy, cztery przedmioty ze sztuk pięknych
tylko dla stypendystów i poprosić konkretnych nauczycieli i im zapłacić to dają nam
wszystko, biorą pieniądze z rządu i radźcie sobie sami.
Jest nas 65 osób, taniec ma oddzielne zajęcia bo to spora grupa, gamelan też wie kiedy ma
przychodzić. Wydaje nam się że problem może być w braku dodatkowych pieniędzy dla
nauczycieli. Udało nam się w znaleźć świetnego nauczyciela od rzeźby, Pak Choc mówi
trochę po angielsku, jest od rana do wieczora w pracowni, bo ma też tam swoją pracownię,
jest sympatyczny, pomocny i możemy u niego próbować rożnych technik, tu jest wesoło.
Przychodzą jego studenci, puszczają muzę, pijemy kawę, lepimy z gliny, rzeźbimy w drewnie
robimy postacie z papier mache. Moją pierwszą pracą była moja stopa z gliny. Kolejną -
kobieta na drucianej konstrukcji oklejona papier mache który po wyschnięciu jest twardy
prawie jak skała, Pak Choc rzucał z całej siły swoimi pracami o podłogę udowadniając że to
jest bardzo solidny materiał. W Polsce uważany za dobry dla prac z dziećmi, tu jest
powszechnie wykorzystywany. Możemy naszemu nauczycielowi pomagać w jego
zamówieniach, ja np. dostałam propozycje pomalowania maski demona które szykuje na
marcowe święto Nyepi. Jego studenci inspirują się erotyką, widać abstrakcyjne kobiece
kształty, motywy falliczne. Chłopcy pracują nad idealnie okrągłymi kobiecymi pośladkami
przyklejając kolejne papierowe kuleczki, inny poświęca dwie godziny na antyczny kształt
męskiego przyrodzenia z drewna, a nasz kolega z Polski w kawałku drewna ujrzał rozłożone
kobiece nogi. Robimy w drwinie, na spółkę z Elą mamy wielki kawał, rzeźbimy twarze,
demoniczne nie tylko dlatego ze jesteśmy na Bali – to jest po prostu trudne rzemiosło.
Jeszcze musimy spróbować ornamentów w drewnie.
Wszyscy chcieli chodzić na batik, batiku nie było, balijscy studenci batiku nie lubią, bo to
nudne zajęcie, tu jest praktykowany batik tradycyjny, a więc zabiera to bardzo dużo czasu,
oddają komuś żeby zrobił za nich za studenckie wynagrodzenie. Trochę ich rozumiem, batik
to rzemiosło dla cierpliwych, ja już po godzinie nie daje rady - muszę się napić kawy, zrobić
jakieś ćwiczenia, porozmawiać z kimś, pójść coś zjeść i mogę wrócić do pracy. Już nie
mówiąc o tym że moja praca jest pełna kropek od wosku, bo przez brak cierpliwości i
skupienia wosk spływa z narzędzi cały czas. Najlepsze prace ma dziewczyna po konserwacji,
drobne elementy doprowadzone do perfekcji. Chodzimy na prywatne zajęcia z batiku,
przypadkiem w luźnej rozmowie na rzeźbie wyszło że koleś który siedzi obok nas jest artystą.
Jego prace muszą się dobrze sprzedawać bo ma piękny dom w balijskim stylu. Siedzimy u niego na schodkach w cieniu i malujemy batikowe wzory. Ja na razie robie batikową koszulę
malując to co przyjdzie mi go głowy.
Z jednej strony sytuacja z Isi jest denerwująca, bo nie są w stanie załatwić wielu rzeczy np.
nam wizy. Musimy ją przedłużać co miesiąc – niektórzy są tu na rok. Wliczając w to tydzień
albo dwa kiedy nasz paszport musi leżeć w urzędzie imigracyjnym i czekać, a wybrać się bez
paszportu gdzieś poza wyspę raczej nie można, nie mówiąc już o dłuższych wycieczkach
poza Indonezję. Więc dłuższe wycieczki planować musimy od stempla do stempla w
paszporcie. W zeszłym roku parę osób dostało listy z nakazem deportacji bo Dżakarta
spóźniała się z wysłaniem papierów umożliwiających nam przedłużenie wizy. W urzędzie
imigracyjnym wcale nie tak łatwo o odbiór paszportu, a to mają lunch półtorej godziny, a to
mówią ze mamy przyjść kolejnego dnia itd.
Biurokracja tu jest potworna, za każdym razem jak pomyślę źle o naszej budżetówce
wspomnę to co się dzieje w Indonezji. Wyrobienie kart studenckich zajęło im prawie dwa
miesiące. ISI zrzuca winę na Rząd w Dżakarcie. Do przedłużenia wizy potrzebny jest nam
kitas – tymczasowy dowód zameldowania który kosztuje prawdopodobnie ok. 10 milionów
( nasze stypendium to 2 miliony) i podejrzewamy że po prostu uczelnia bierze sobie tę kasę
która idzie z rządu, dlatego tak się ociągają. Na Udayanie, drugiej uczelni w Denpasar,
wszyscy razem wraz z nauczycielem poszli do urzędu emigracyjnego po kitas. Studenci
balijscy mają do wyboru 14 różnych stypendiów w praktyce dostają około pięciu z nich, a co
się dzieje z pozostałymi pieniędzmi z rządu? Podejrzewamy ich też dlatego że mamy dwóch
koordynatorów którzy mówią sprzeczne rzeczy, nie chcieli wypłacić moim znajomym
stypendium bo przyjechały dzień później pomimo tego że stypendium dla nich uczelnia
dostała. Wzruszenie ramionami i powiedzenie że się nie wie to ulubiona odpowiedzieć Ibu
Komy naszej koordynatorki. Powiedzmy sobie że trochę nie ogarniają na tej naszej uczelni.
Jeśli ktoś chce naprawdę popracować to lepiej wybrać się do Yogyakarty. Plus jest taki że nie
sprawdzają listy, więc dla większości jest to na rękę, aczkolwiek mamy sporo osób które
przyjechały żyć na Bali i uczyć się. Ach no i cała Indonezja jest skorumpowana, pieniądze
giną w przestrzeni urzędów, policjanci biorą kasę do kieszeni nie przejmując się że wszyscy
to widzą – bez żadnych skrupułów. Takie tam indonezyjskie smaczki o których nie
przeczytacie w przewodnikach. 
***
Mieszkam w Denpasar stolicy Bali, mieście raczej nieprzyjemnym, niczym nie zwraca uwagi.
Białych, nie licząc ludzi ze stypendium, nie ma. Widziałam jednego starszego gościa w KFC
gdzieżby indziej jak nie tam. Także jest to miłe że można widzieć Indonezyjczyków a nie
białych turystów na drogich wakacjach. Miasto zdecydowanie nie jest ładne. Wiele osób
mieszka poza w miejscach turystycznych albo pod Denpasar na wsi gdzie jest spokojnie i
cicho i jest ładniej. Bali jest tak małe, ze bez problemu do szkoły można dojeżdżać, tym
bardziej jak ma się jedne czy dwa zajęcia w tygodniu.
Na początku mieszkaliśmy wszyscy razem w prowizorycznym akademiku w którym
mieszkali tylko biali, bo balijscy studenci akademikiem gardzą i szukaj kosów – pokoi przy
rodzinie do wynajęcia. Było wesoło, bez motorów, bez mieszkania, razem przeżywaliśmy te
pierwsze dni na Bali. A to wody nie było, a to światła. Ja szybko opuściłam nasz akademik i
dostałam propozycję zamieszkania w domu w sześć osób w trzech pokojach blisko ISI. Polski
dom. Taras, mili sąsiedzi, ot taki sobie zwykły dom. Pierwszy wyprowadził się Bartek
zamieszkał z innymi polakami. Dziewczynom zaczęło przeszkadzać że dom nie ma luksusów
i jest daleko od pięknych rajskich plaży, wyprowadziły się. Znalazły piękny dom w balijskim
stylu w Jimbaran. Wprowadziły się kolejne polki siostry bliźniaczki. Potem wyprowadził się
Cezary, może do nas wróci. Ja mieszkam najdłużej, mieszka nam się miło i przyjemnie,
dziewczyny są super. Czas wolno płynie, siedzimy sobie na tarasie. Jak było nas tak dużo to
też było wesoło. Mam własny pokój, tak się stęskniłam za własną przestrzenią, że
przesiedziałam godzinę gapiąc się w sufit i słuchając muzyki, podziwiając ile mam miejsca
dla siebie. Nasze materace są materacami małżeńskimi także dwa tworzyły wielką platformę
do spania.
Otaczają mnie wspaniali ludzie, mieszkam z polakami, przyjaźnie się z polakami, polaków
jest najwięcej. W niedzielę pojechałam do Ubud z Cezarym i jego przyjacielem Maćkiem z
Polski. W poniedziałek pojechałyśmy na kawę do sympatycznej pary polaków z którymi
wcześniej się nie spotykaliśmy. We wtorek długi polski poranek u nas w domu na tarasie,
wieczorem nocny film w innym domu w którym mieszkają zaprzyjaźnione polki Ania i Ela.
W kolejne trzy dni pojechałam na północ do Singardzy gdzie też mieszkają Polacy i znowu
polskie rozmowy. W kolejnym tygodniu pojechałam do Yogyakarty gdzie moje polskie
znajome spędzają dużo czasu same ze sobą i mieszkają razem. Dlatego nie ma szansy, żebym
poczuła się samotna czy zatęskniła za Polską, czuję się tak dobrze, że mam wrażenie że Polska jest tu. Czasem czuję że coś jest nie tak, zaczyna się robić życie jak w Warszawie a
nie jak na Bali. Ale spoko też mam znajomych w międzynarodowym środowisku. Dlatego jak
myślę sobie że mam wracać już w styczniu robi mi się bardzo smutno. Nie myślę o kupnie
biletu powrotnego, chce przedłużyć stypendium, znaleźć w końcu jakąś pracę dorywczą.
Przywiązałam się do tych ludzi i do tego miejsca. Jeszcze nie popłynęłam tak w to życie
codzienne tu na Bali, z moich znajomych, ja najczęściej się gdzieś urywałam, bo czuje ze ten
czas ucieka i nie mogę odkładać wyjazdów na porę suchą. Nie podjęłam się jakichkolwiek
zajęć na które musiałabym chodzić regularnie, żebym nie miała jakichkolwiek zobowiązań –
Tu relacje wyglądają trochę inaczej, a może inna sytuacja je tworzy, bo jesteśmy jak w jakiejś
wspólnocie, zdani na siebie, spędzamy ze sobą dużo czasu, dla mnie czasem za dużo.
Indonezyjczyków mówiących po angielsku nie jest łatwo spotkać.
O motorach
Po załatwieniu wielu spraw organizacyjnych w sobotni piękny poranek wybrałam się z
siostrzyczkami bliźniaczkami moimi wspaniałymi współlokatorkami z Magdą i Martą do
Monkey Forest w Ubud. W Ubud już byłam także pretendowałam do bycia przewodnikiem
naszej małej wycieczki. Tego dnia mijała data oddania mojej zielonej hondy vario. Że nie
miałam jak się zabrać bo nie pożyczałam innego motoru wracałyśmy do Sukawati razem w
trójkę na jednym motorze, generalnie trzy duże osoby nie powinny tak jechać, nawet nie
sądziłam że Magdzie uda się nas przewieźć w ten sposób ale ani się nie wywaliłyśmy, ani nie
wpadłyśmy w żadną dziurę. Było spoko, dałyśmy radę.
Na takim skuterze może zmieścić się i cała rodzina ale zazwyczaj to są rodzice i małe dzieci,
które przypominają w sposobie siedzenia na motorze małe małpki przyczepione do swojej
mamy. Mogą siedzieć albo między nogami kierowcy, tyłem do kierownicy trzymając się
mocno nóg - zazwyczaj taty, jak już rodzina jedzie razem. Dziecko może siedzieć pomiędzy
rodzicami wtedy jest bezpiecznie przytrzymywane przez nich z obu stron. Najgorzej jest z
malutkimi wiercącymi się dziećmi, nigdy nie wiadomo kiedy puści się kierowcy, jak nie ma
mamy z tyłu nie ma też zabezpieczenia, więc kierowca trzyma jedną rękę z tyłu
przytrzymując małe dziecko, rękę która powinna być na hamulcu w razie czego. Najmniejsze
dzieci po prostu trzymane są na rękach przez mamę, która siedzi bokiem na siodełku. Nie
widziałam dzieci w kaskach, najwidoczniej projektanci nie przewidzieli, albo jest ich tak
mało i są takie drogie że uważa się że dzieci kasków nie potrzebują. Kasku też raczej nie zakład się jadąc na uroczystość w sarongu, jak mi powiedział mój kolega, to jest źle widziane
po prostu psuje odświętny strój. W kasku trzeba przede wszystkim dobrze wyglądać. Na Bali
w wypadkach drogowych giną 3 osoby dziennie.
Indonezja to kraj gdzie nie ma zasad ruchu drogowego , każdy może mieć prawo jazdy jak
jest w stanie za nie zapłacić, może jeździć po alkoholu i zazwyczaj winny jest ten który po
prostu zostanie na miejscu wypadku pomagając osobie poszkodowanej. Balijczycy po prostu
uciekają jak spowodują wypadek, po prostu nie chcą płacić. Jadąc z górki na hamulcu
zapatrzyłam się w bilbord reklamujący festiwal na który jechałam, musiałam zwolnić (nie
gwałtownie bo wszyscy wolno jechali) bo gość przywalił w mój motor z tyłu. Przewróciłam
się z motorem, on nawet nie wyszedł, po prostu czekał aż podniosę ten motor który jest ciężki
i wcale nie łatwo go postawić do pionu. Nic mi się nie stało, byłam cała okryta także obtarć
żadnych nie było, ale mógł wyjść i chociaż pomóc mi z motorem. Różne są takie historie,
boimy się bo cokolwiek się zdarzy to zawsze jest wina białego = bogatego , co by się nie stało
Indonezyjczycy zawsze zwiewają z miejsca wypadku.
Z darmy część już jest po wypadkach. Para zawracała na motorze i ktoś przywalił w
pasażerkę od tyłu, dziewczyna jest już 3 tydzień w szpitalu, założyli jej żelastwo w nogę, po
roku chodzenia o kulach mają to wyjąć. Kinga jest zawodową tancerką. Kaja z prędkością 80
km/ h wpadła na samochód, motor złożył się w harmonijkę, do kasacji, na szczęście nic jej
się nie stało. Moje bliskie znajome też miały poważniejszy wypadek, jedna nie może chodzić,
bo rana na stopie jest tak wielka i sama stopa jest stłuczona. Ja spadłam 5-6 razy, Miałam
obtarcia, gojące się przez długi czas rany – wrócimy z bliznami na ciele. Trafiłam do szpitala
bo wkręciłam sobie że mam zakażenie na ręce, tak się tym przejęłam wyobrażając sobie że
może to doprowadzić do amputacji ręki że zapomniałam że podczas wypadku nie miałam
aktualnego prawa jazdy. I trzeba było złamać prawo żeby nie popaść w tarapaty. Indonezja
uczy kombinowania. Ale wcześniej musiałam się nachodzić do komendy głównej w Indonezji
i nasłuchać się kiepskich komplementów „fajny masz zegarek, niebieski, jak twoje oczy,
niebieski jest sexy” i wytrzymać gapienie się w dekolt i prosto w oczy. Dawno nie czułam się
tak ohydnie, bardziej był zainteresowany czy mam chłopaka w Polsce/Indonezji niż samym
prawem jazdy. W końcu przy trzecim spotkaniu powiedział że prawo jazdy na cały rok będzie
mnie kosztowało 1 milion rupii ( później zapłaciłam 300 tyś). Niech się wypcha koleś.
Jest niebezpiecznie, a pieszy sytuuje się najniżej w hierarchii ruchu drogowego. Rzadko
zdarzają się pasy, rzadko kiedy są światła, a jak już są to nie są respektowane przez kierowców i są tak skonstruowane że na jednej części pasów dla kierowców jest czerwone
ale dla kogoś innego jest światło zielone, więc w miarę bezpiecznie można dojść do połowy
świateł. Nie czekają aż przejdzie się do końca pasów podczas gdy zmieni się światło dla
pieszych, w Polsce czekają, ale jest też światło pomiędzy, dające czas. Te pierwsze dni bez
motoru naprawdę były tragedią jeśli chodzi o chodzenie po mieście i przechodzenie na drugą
stronę. Kierowcy się nie zatrzymują. Trzeba na chama wejść na ulicę i pokazać ręką żeby się
zatrzymali, cholernie niebezpieczne. Balijczycy przywykli, ja nie, ja się boję. Nie wiadomo
czy się zatrzymają, czy zauważą. A w nocy? Pieszego można nie zauważyć – bo jest
nieoznaczony, tak samo rowerzysty, stare rowery nie mają światełek. Ostatnio jak wracałam
po północy na kompletnie pustej i ciemnej drodze obok mojego motoru mignęła sylwetka
wychudzonego człowieka, ułamki sekundy i może byłby na mojej masce, pojawił się zupełnie
nagle. W Indonezji przy naturalnym tworzeniu się przestrzeni miejskiej zapomniano o
istnieniu pieszych – nie ma chodników, miasta zbudowane zostały dla człowieka urodzonego
na motorze. Ktoś inny chyba nie miał pojęcia do czego służą ulice jednokierunkowe,
posądzam kogoś o decydowanie o tym z zamkniętymi oczami wodząc palcem po mapie
miasta. Powinno wydawać mapy z zaznaczeniem które z ulic są jedno kierunkowe.
Miasto Denpasar ma totalnie nielogiczne usytuowane ulice, jako osobę niecierpliwą
doprowadza mnie to do szału, gubię się nadal po dwóch miesiącach. Gdy droga wydaje się
prosta na mapie nigdy taka nie jest, po drodze trzeba skręcić wiele razy a to powoduje u mnie
totalne zdezorientowanie w przestrzeni. Oczywiście mam bardzo duże tendencje go zgubienia
się i nie rozpoznawania przestrzeni, już tutaj też się ze mnie podśmiewywali jak parę razy
zgubiłam się nie mogąc trafić do domu, albo z domu na ISI. A najgorzej było jak miałam
prowadzić 8 osobową grupę do mojego domu na imprezę i tak się tym przejęłam że muszę ich
porządnie poprowadzić jako „przewodnik” że oczywiście musiałam skręcić nie na tych
światłach i zgubiliśmy się.
Ten pierwszy tydzień na skuterze nie był łatwy, dlatego też się tak gubiłam bo moją uwagę w
pełni koncentrowałam na jeździe i tym co się dzieje na ulicy, a nie liczeniu świateł, szukaniu
charakterystycznych bilbordów. Jestem dzielna, w Polsce nie mam prawa jazdy, nie jeżdżę,
jeszcze się boje ale też nie ma jeszcze potrzeby jazdy samochodem i kasy na kurs. A tutaj
sytuacja zmusił mnie do tego żeby przełamać strach, moi znajomi na jawie uczą się przez parę
tygodni jazdy na motorze i poruszania się w miastach według zasad których nie ma. Tutaj na
Bali w Denpasar gdzie nie ma komunikacji miejskiej, taksówek niczego nie było sposobu
żeby poruszać się inaczej niż na motorze. Nie ma się czym chwalić, było niebezpiecznie. 
Moja pierwsza jazda odbyła się z Ubud do Denpasar to jest ok. 45 min jazdy. Pojechaliśmy
wypożyczyć motory. Miałam jechać jako pasażer na moim wypożyczonym motorze a mój
kolega miał prowadzić. Ale on też chciał pożyczyć motor dla siebie. I ja musiałam prowadzić.
Zgubiłam moje znajome, zostałam tylko z Rayanem który był surowym nauczycielem i wcale
nie jechał wolno, nawet nie wiedziałam gdzie zmienia się kierunkowskazy i całą drogę
jechałam zestresowana z włączonymi migaczami, lusterka poprzekrzywiane bo nie mam
żadnych nawyków z jazdy samochodem, także obracałam się ignorując lusterka. Całą drogę
jechałam zestresowana, ze łzami w oczach bo tak się bałam, w końcu to była normalna droga
szybkiego ruchu z miasta do miasta. Później zgubiłam też Rayana. Dojechałam cało,
musiałam napić się dużo piwa żeby zmyć z siebie ten intensywny stres pomieszany ze
strachem. A myślałam że będę mogła sobie spokojnie potrenować te pierwsze jazdy na jakiś
wiejskich leśnych pagórkach.
Takie tam notki pisane po powrocie z Lombok
Na ślub specjalnie przyjechałam z Lombok, siedząc przed moim domkiem w Sapit
widziałam kolejną wyspę Sumbawę czyli rzut kamieniem na kolejną wyspę, a że raczej po
Indonezji będę poruszać się wszędzie na motorze i pomiędzy wyspami będę wybierała się
statkami na które mogę załadować mój motor. Chcąc wybrać się dalej na Sumbawe, Komodo,
Rinkę, Flores, Sumbę i kto wie co dalej będę musiała i tak tu zajechać. Chce wybierać się tak
z dwóch powodów finansowego – benzyna jest tak tania że zawsze podróż motorem wyjdzie
taniej niż wszystkie połączenia nawet najtańszymi liniami lotniczymi oraz fakt że na miejscu i
tak musze wypożyczyć motor którego cena i tak będzie zawsze droższa niż na miejscu w
Denpasar, a w tym samym czasie mój motor będzie czekał u mnie w domu.
Nie jestem w stanie przewidzieć co będę robić za parę dni, w przyszłym tygodniu, więc
wypożyczyłam motor na kolejny miesiąc. Prawda jest tak że żeby dostać się na Sumatrę
motorem muszę przejechać całą Jawę co mi pewnie zajmie tydzień w jedną stronę i tydzień w
drugą, Sumatra jest ogromna, byłam na Lombok które jest maleńkie przez tydzień - Sumatra
pewnie zajmie mi minimum 3 tygodnie. Czyli wyjadę z domu na ponad miesiąc. Wniosek z
tego taki że powinnam planować wcześniej wszelkie wyjazdy i zdecydować się czy chce
zatopić się w balijskim życiu codziennym i zgłębiać każdego dnia przebogatą i nieco
skompikowaną kulturę, docierać do zamkniętych drzwi dla zwykłych turystów czy może być
w podróży i nie mieć domu pobierać kasę ze stypendium, spać przez parę dni w wielkim domu u znajomych dorzucając się do czynszu. Moja szkoła mi to umożliwia nie organizując
mi zajęć więc czuje się nawet w obowiązku podróżować a nie przesiadywać w Denpasar.
A wracając do tych podróży, moi znajomi na pytanie czy ktoś wybiera się na Lombok
odpowiadają , mamy czas, nie śpieszy się nam, rzeczywiście mają cały rok, a ja ich
przekonuje że trzeba wyruszyć przed porą deszczową bo potem drogi będą nieprzejezdne i nie
da się podróżować podczas pory deszczowej. Akurat wtedy kiedy skończy się pora deszczowa
to będę w Polsce albo w Niemczech przy zbiorze pomidorów, truskawek czy czego tam
jeszcze. O ironio, następnego dnia po wyruszeniu padał rzęsisty deszcz, no tak wybrałam się
przed porą deszczową, dzień przed. Już powinna się zacząć, ale nie nadchodzi, ciężko mi
wyobrazić sobie podróż w takich warunkach, pada tak niemiłosiernie że ludzie nie wychodzą
z domu przez długie godziny pleśniejąc w nich wraz z ubraniami, ścianami i jedzeniem. A
więc mówiąc że należy wybrać się jak najwcześniej miałam dużo racji. Indonezja to tereny
górzyste wszystko się obsuwa, drogi z racji swej niedoskonałe. Dalej za Lombok są jeszcze
bardziej niedoskonałe, mokre z tonami piasku. Statki nie pływają bo fale są zbyt duże, sztorm
na morzu i nie można wydostać się z wyspy. Dlatego nie wiem nadal czy dobrze zrobiłam
wracając do Denpasar, podróż była cudna.
Relacji z Lombok brak, ale będzie.
Ostatnie 3 dni
Sobota
Wybrałam się z Cezarym i Maćkiem do znajomego nauczyciela angielskiego – Putu. Cezary
zaproponował mi wycieczkę ponieważ w poniedziałek rano miałam również spotkać się z
Putu w celu wyrobienia prawa jazdy na cały rok. Putu okazał się spoko gościem, jest bardzo
wkręcony we wszystko co robi, wygląda jak miś, a na swoim wielkim skuterze jak otyły
krasnoludek i jeszcze tak śmiesznie chodzi kołysząc się na boki. Podobno bardzo się przejął
że Cezary przyprowadził dwóch nowych polskich znajomych. Czuje się w obowiązku nam
studentom zagranicznym pokazać prawdziwą Bali, organizuje dla nas wycieczki wyspo
znawcze. Zaprasza swoich indonezyjskich i międzynarodowych studentów , aranżując
spotkania zależy mu żeby jego studenci ćwiczyli swój angielski. Jego pomysły spokojnie
starczą na cały rok. Putu w planach ma wycieczkę do wioski w której zwłoki zmarłych
umieszcza się na drzewie Ale teraz mieliśmy wybrać się do tajemniczej wioski całej ogarniętej czarną magią.
Mieszkańcy okolicznych wiosek boją się przekraczać granic wioski, nie chcą mieć kontaktu z
tymi ludźmi, wszędzie widzą magię, nie można kupować jedzenia bo może być zaklęte.
Podobno w nocy widać ogniste kule służące do uprawiania magii. Putu zaproponował że
możemy to zobaczyć, pod jednym warunkiem – że wszyscy będziemy siedzieć zamknięci w
samochodzie, tam będziemy bezpieczni. Na skuterach absolutnie nie, może stać się nam
krzywda. Te ogniste kule, jakieś olbrzymy, małpy ze złotymi zębami, intensywny wiatr i
wszystko inne co może przerażać to leyaki czyli ludzie przybierający postać zwierzęcia czy
jakiegoś dziwnego monstrum. Zmieniają się wtedy kiedy człowiek śpi, podczas snu dusza
opuszcza ciało i czyni różne dziwne rzeczy. Dlatego jest tak niebezpiecznie nocą. Leyak może
być człowiekiem wykorzystującym czarną magię aby, jak zdarza się najczęściej, krzywdzić
innych, może spowodować chorobę a nawet doprowadzić człowieka do śmierci. Leyak lubi
mieszkać w pobliżu cmentarzy, wioska do której mieliśmy pojechać była obok cmentarza.
Przypuszcza się że osoby nielubiane i żyjące na uboczu społeczności mogą stawać się leyak.
Takich osób jest wcale nie mało i muszą być, bo tu na Bali współistnieją siły dobre i złe. Bali
jest cała jednym wielkim bóstwem, jest również miejsce na demony, czarownice, czarną
magie, leyaki i dusze.
Wybraliśmy się do owej wioski, przynajmniej jak wynikało z rozmowy mieliśmy wybrać się
do tej wioski zostawiając naszych balijskich znajomych w tyle i patrząc ludziom w oczy
próbując dostrzec magiczny błysk w oku. Putu przestrzegł nas przed braniem krakersów które
mogą być zaklęte. Jednak do wioski nie zajrzeliśmy. Dojechaliśmy do świętego drzewa
Banyan które jest monumentalne i zarazem delikatne bo składa się z wielu pnących,
oplatających się nawzajem korzeni i pni. Rośnie tak ogromne z zaledwie maleńkiego
nasionka – w tym jest już coś niezwykłego i oczywiście w tym jak wygląda. Przypomina
trochę drzewa oplatające Angkor Wat w Kambodży. Pomiędzy tymi wijącym się gałęziami
można wyobrazić sobie mieszkanka dobrych i złych sił, zawsze występujących razem.
Drzewo Banian zrobiło na mnie wrażenie, Cezary poczuł dziwną energie, to na pewno przez
pobliski cmentarz i jeszcze nie pogrzebane dusze zmarłych. Pochowane ciała czekają na
oficjalny pogrzeb, dusze nadal błąkając się nie zaznają spokoju. Leyaki to wykorzystują
korzystając również z bliskiej obecności złych sił ze świętego drzewa. Zakłóciliśmy spokój
duszą mieszkającym w drzewie, składamy więc w ofierze to co mamy czyli papierosa. Putu
go zapala, Koman z przejęciem opowiada że kiedyś zostawił papierosa dla bogów i wyszedł z
pokoju, jak wrócił papierosa nie było a nikt inny do pokoju nie wchodził…
Wieczorem siedząc przy sate, ryżu i bintangu Putu opowiada nam o tym jak najczęściej jest
wykorzystywana czarna magia. Otóż Indonezyjczycy, można tak wnioskować z ich
opowieści, mają chyba problem z poznaniem chłopaka czy dziewczyny ponieważ czarna
magia jest przede wszystkim wykorzystywana jak czarodziejski eliksir ze snu nocy letniej.
Oczywiście łatwiej jest pójść do baliana i poprosić go o pomoc niż samemu stać się na tyle
interesującym żeby druga osoba sama zachciała zwrócić uwagę. Marne wysiłki podrywu
białych kobiet nie wychodzą, pozostawiają wiele do życzenia. Nie wystarczy powiedzieć ze
ktoś jest piękny. Balijczycy uwielbiają białą skórę. My pragniemy opalając się być ciemniejsi
a oni na odwrót - używają kremów wybielających a bogatsze kobiety decydują się na
wybielającą akupunkturę. Widziałam nawet wybielający krem do golenia. Biała twarz jest
oznaką świeżości, wystarczy być białym żeby być pięknym.
Potrafią szybko wybadać czy ktoś jest wolny i czy warto stratować. Po prostu zadają pytanie
czy masz chłopaka, dziewczynę. Już nauczyłam się odpowiadać że mam, czeka na mnie w
Polsce. Zawsze pada pytanie, a przyjedzie? Nieważne, przyjedzie, nie przyjedzie, zawsze
warto mieć chłopka na miejscu, takiego balijskiego, ten prawdziwy nie dowie się, przecież
jest daleko. No więc my biali na bali żadnej magii nie potrzebujemy, wystarczy że po prostu
jesteśmy.
Niedziela
Leniwy poranek, ostatnio jak zajęcia na Isi się rozkręciły wychodzę rano , wracam
wieczorem, jak w Podkowie – potrzebuje czasu dla siebie. Mając świadomość że nie mogę
spędzić pięknego letniego popołudnia tylko w domu czytając i coś tam pisząc postanowiłam
wybrać się do Gianyar robiąc trasę przez pracownie srebra, złota, drewna i kamienia. Daleko
nie zajechałam, skręciłam w którąś ulicę widząc Balijczyków w sarongach podążających na
motorach do świątyni. Szykuje się ceremonia. Mężczyźni wynoszą gamelan, zaczyna się
próba. Niedaleko nich stoi grupka kobiet, też przygotowują ceremonię, role są ściśle
określone, do ich zadania należy przygotowanie darów ofiarnych. Praca wre, mężczyzna w
kraciastym sarongu ochroniarz – organizator kieruje ruchem. Przeróżnym stworom
umieszczonym przed wejściem do świątyni też zakłada się wyświechtane, wypłowiałe od
słońca kraciaste sarongi.
Ceremonia nazywa się Mechru, rytualna modlitwa i działanie mają na celu zapewnienie
ochrony i bezpieczeństwa we wsi. Trzeba przebłagać demony prosząc je o nie zakłócanie
codziennego życia zwyczajnych ludzi a bogów prosząc o przychylność i zapewnienie spokoju. Aby wieś ze wszystkich stron była chroniona należy przebłagać siły, te z północy,
południa, wschodu i zachodu. Przyłączam się do ceremonii.
Procesja wyruszyła na czele z kapłanem, zaraz za nim kobieta z małym przenośnym
ołtarzykiem takim jakie wstawia się do domów. Trzy maski Rangdy królowej czarownic.
Zazwyczaj maska okrutnej czarownicy jest pozbierana z różnych materiałów, włosy zrobione
z kolorowych materiałowych „paróweczek”, sukienka z przeróżnych starych i zniszczonych
materiałów, długie czerwone pazury, przerażająca twarz z wyłupiastymi oczami, długim
czasem na pół metra złotym jęzorem dyndającym z wielkich czerwonych ust. Wielka chusta
na ramieniu albo na głowie jak u babci. Wygląda jak bezdomny zimą. Te Rangdy były nowe,
każda o innym kolorze włosów, wyczesanych, lśniących i długich aż do ziemi z wpiętymi
kwiatami. Zdobione złotem suknie, nie przerażały a zachwycały. Rangda zawiera w sobie
strach i przerażenie tak codzienne dla Balijczyków, jest jak Siwa, Bóg który powoduje
destrukcję. Każda czarownica prowadzona przez ramię przez mężczyzn po obu jej stronach.
Za nimi maska Baronga, zabawnego przyjaznego smoka przypominającego lwa noszona
przez dwie osoby. Rangda reprezentująca siły nieczyste i Barong reprezentujący bogów
zawsze występują razem, siły złe i dobre są zbalansowane.
Idziemy w procesji, za maskami gra orkiestra gamelanowa, ruch zatrzymany, droga wolna,
witają nas ludzie siedzący przed swoimi domami, też odświętnie ubrani. Zatrzymujemy się.
Kapłan modli się, kobiety składają małe ofiary przy zbudowanych wcześniej ołtarzach. Mam
skojarzenia z naszą majową procesją, przechodząc od ołtarza do ołtarza, brakuje tylko
dziewczynek w bieli sypiących z koszyczków zebrane wcześniej kwiaty.
Po procesji wracamy do miejsca z którego wyruszyliśmy, miejsca prowadzącego w cztery
strony świata – zwykłego skrzyżowania. Maski, orkiestra ustawiają się, z boku ołtarz, w
środku mata z koszykami ofiarnymi. Ustawiłam się obok masek, w pierwszym rzędzie z
oparciem o studnie, gotowa czekać, bo tu się czeka, ceremonie są długie, czeka się na kapłana
który przyjdzie w momencie kiedy uda mu się skontaktować z Bogami i może kontynuować
ceremonię. Pierwszy raz jak byłam w świątyni i musieliśmy czekać ponad godzinę na kapłana
który modlił się w samotności spytałam się głupio, dlaczego on po prostu nie może przyjść do
świątyni wcześniej i wcześniej zacząć się modlić, chłopcy popatrzyli się na mnie głupio tak
jak głupie było moje pytanie. W tym czasie młodzi zaglądają na fejsa czatując na swoich
wielkich komórach blueberry, dzieci biegają radośnie bawiąc się laserami którymi kłują po
oczach wszystkich pozostałych, można coś przekąsić, napić się, biznes się kreci, skoro się czeka można zgłodnieć, jest nawet kolorowa wata cukrowa. Mężczyźni wypalają kolejne
papierosy. Ceremonia w świątyni to nie tylko spotkanie z bogami to przede wszystkim
spotkanie z drugim człowiekiem. Świątynia = przestrzeń społeczna. To tu odbywają się walki
kogutów i gry hazardowe z gołą panienką na planszy, balijska ruletka.
Kobiety kolejno składają ofiary przy ołtarzu. Zapalam sobie balijskiego cigareta, zaczynają na
mnie krzyczeć, zapomniałam że siedzę 30 cm od jasnych włosów Rangdy, mogą się zapalić.
Przynoszą małego prosiaka w klatce, demonom nie wystarczają zwykłe ofiary te same które
składa się każdego dnia przed domem. Potrzeba większej ofiary, kobiety odwracają głowy,
mężczyzna podrzyna gardło, głowa spada na ziemię. Kapłan bierze ciało i tryskającą krwią
polewa ofiary dla demonów. Czekam na widowisko „Calonarang” rytualny taniec Rangdy i
Baronga, myślę że skoro maski zostały wyprowadzone to zobaczę taniec na który czekam od
ponad miesiąca. Niestety, nie tym razem, maski były tylko potrzebne do reprezentacji dobra i
zła, wracają na specjalnie do tego wyznaczone miejsca. Idziemy do świątyni, po drodze widzę
rozłożoną ruletkę. Odbywają się modlitwy, błogosławieństwo kapłana tak jak podczas każdej
ceremonii. Już to widziałam, postanawiam po trzech godzinach zmierzyć w stronę domu,
młoda dziewczyna powiedziała że zaraz wszyscy wrócą do swoich domów. Dziwne, naokoło
siedzą same kobiety, wcześniej byli wszyscy, teraz trudno dostrzec mężczyzn. Są na
dziedzińcu, ruletka, wesołe rozmowy a ofiarami i modlitwą niech zajmą się kobiety.
Poniedziałek
Po spotkaniu na ISI jedziemy wyrobić prawo jazdy. Dowiedzieliśmy się że kitasu czyli
tymczasowego zameldowania potrzebnego do wizy na cały rok na razie nie będzie, z 65 osób
dostały go tylko dwie - Dżakarta się ociąga. Po półtora miesiąca dostaliśmy karty studenckie.
Usłyszałam już trzecią datę zakończenia naszej przerwy świątecznej i ferii studenckich.
W całej Indonezji bardzo ważne jest posiadanie bliższych, dalszych znajomych i rodziny na
różnych stanowiskach rządowych, jeśli nie jest się takim szczęściarzem - żyć jest ciężko.
Indonezja jest potwornie skorumpowana. Putu bliski znajomy jest komendantem policji w
Tabanan. Szycha. W oczekiwaniu na wyrobienie prawa jazdy zostaliśmy, poczęstowani kopi
bali, smażonymi bananami i słodkimi ziemniakami. 300 tyś rupii – ok. 100 zł, 15 min picia
kawy i rozmowy w klimatyzowanym biurze i prawo jazdy gotowe. Pan komendant przestrzegł nas tylko przed zbyt szybką jazdą, wymijaniem z lewej, brakiem kasku na głowie i
tyle, w drogę, i jak tu się nie bać jazdy skoro jeździć może każdy?
Pojechaliśmy zobaczyć luwaki, lepiej byłoby napisać „coffe luwak process” dlatego też
myślałam że to będzie okazja spróbować najdroższej kawy świata z kupek luwaków. Niestety
nie było nam to dane, zobaczyliśmy przestraszone luwaki chowające się po kątach w swoich
małych klatkach. Dopiero na widok papai odżywają, widać poruszenie i w mgnieniu oka
pożerają dany im kawałek. Nasiona kawy podaje się luwakowi właśnie w środku papayi żeby
je zjadł nie zauważając że coś jest w środku. Pod klatkami widać czerwono- pomarańczowe
kupki z kawą, która jest połykana przez luwaka, jest nienaruszona. To co wydalone jest
zbierane i suszone na słońcu. Kawa jest oczyszczana albo u właścicieli luwaków albo już u
dystrybutora kawy. Inwestycja w luwaki opłaca się niezmiernie, luwak kosztuje 800 tyś rupii,
……
Jedziemy do baliana, po drodze przejechaliśmy przez (podobno) najpiękniejszą trasę z
tarasami ryżowymi, rzeczywiście była piękna, potwierdzam. Putu jak usłyszał że byłam u
szaman na Lombok, zdenerwował się że to nie żarty, jestem na Bali i jak chce być chroniona
muszę wybrać się do baliana, a olejek którym muszę się posmarować i mantrę którą zawsze
powinnam mieć przy sobie wyrzucić.
Pisałam o demonach leyak, otóż Balijczycy chcąc chronić się przed ich działaniem mogą
wybrać się do baliana wykorzystującego biała magię, kuracje ziołowe, talizmany i inne
poświęcone przedmioty mające chronić. Jeśli Balijczyk zachoruje niekoniecznie pójdzie do
lekarza, prędzej do Balina prosząc go o uzdrowienie za pomocą magii czy ziół. Balian jeśli
chce może przenikać do demonicznego świata transcendentnego. Jest równie silny jak leyak.
Balian może specjalizować się w różnych dziedzinach tenung – przepowiada przyszłość, tuli
ant – nastawia złamane kości, taksu – odnajdują przyczynę choroby, usada – wykorzystuje
wiedzę zawartą w manuskryptach, manak – odbiera porody. ….. i tu nie dokończę innym
razem. Jeszcze nie wiem dużo o balianach i nie o tej symbolice. W każdym razie rytuał
wyglądał tak że modliliśmy się tak jak Balijczycy podczas ceremonii, znaczenie jest takie jak
chrześcijańskie przyjmowanie komunii i błogosławieństwo kapłana. Wcześniej długo
czekaliśmy aż kapłana przygotuje się do rytuału, przynieśliśmy papierosy i kwiaty które były
nam potrzebne do modlitwy. Balian założył nam na rękę bransoletkę – tridatu stworzoną ze
sznurków w trzech kolorach odpowiadających każdy jednemu Bogowi, czerwony – Brahmie,
biały – Wishnu, czarny – Siwie. Złożone w całość stanowią uniwersalną moc trzech bogów. 

KASIA październik 2011 Indonezja
hej,
własnie wrociłam do mpjego domu w Denpasar po tygodniowym niebycie i podróży po sąsiedniej wyspie lombok.

Jeździłąm sobie motorem prawie po calej wyspie, jest odrobinę m,niejsza od lombok, inna ale atrakcyjna turystycznie przede wszystkim przez swoja niewielka odleglosc od bali. ale ja uciekałam od utrtych scieżek, bedac tam gdzie w pzrewodnikach o tym nie piszą.
Trafiualm zupelnie przypadkiem poprostu gubiąc sie na moge tak powiedziec "stepach" bo to bardzo sucha czesc wyspy, z niewielka iloscia drzew i pustymi polami, piachem, piachem i tak skrecajacx sobie w takie sciezki trafilam na wilelkie widowisko tradycyje walki na kije z malpim tancem wykonywane przez mezczyz ze wschodniego i zachodniego lomboku, zaplacilam za wstep, jako biala dostalam miejsce dla vipow na podwyzszeniu.

dwa dni spedzilam na totalnej wiosce, gdzie nawet nie bylo toalety, budzilam sie o 5 ranoi wraz ze wszystkimi zwierzetami domowymi wolajacymi o jedzenie, uczestniczylam w zyciu rodzinnym odwiedzalam kolejnych kuzynow mojego nowego znajomego, bylam w wieljskiej szkole i uczylam dzieci angiellskiego, wybralam sie na wyprawe na wodospad. dobrzy ludzie mnie przyje\jeli o zmroku gdzie nie mialam sie gfdszie podziac.

3 noce spedzialm w pieknej wiosce pod gorami z widokiem na wyspe na ktora chcialam sie wbbrac na sumbawe, tam widzialm jak robia tyton po domach, przeszlismy sie na spacer po polach ryzowych sciezka przemierzana codziennie przez ludzi pracujacych na roli, spotkalam sie z dwoma szamanami, jeden pokazywal sztuczki karciane a drugi dokonal na mnie specjalnego rytualyu azebym byla bezpoieczna podczas moich podrozy po indonezji, i z jednym i z drugim siedzilismy do pozna i pokazywalam im zdjecia i puszcalam muzyke i paililam z nimi choc juz nie moglam ale robialm to pzrze grzecznosc. wlasciciel domku w ktorym mieszkalam zauroczyl sie we mnie takze tera za mna teskni., ja za nim nie.
itd itd
przyjechalam do denpasar bo jestem zaproszona na slub, i musze poizalatwiac sparwy zaplsaciucx za mieszkanie, odebrac obiektyw ktory sie posul ale naszczescie gosc naprawil, uf bo to ten obiektyw za 1000 zł. skonczyly mi sie prawo jazdy takze musze "kupic" nowe bo nie moge jezdzic bez, odebrac stypendiuym i zobaczyc czy moze sa jakies
zajecia. genewraknie nasza uczelnia to pic na wode nie mamy zajec, dlatego mozemy sobie podrozowac ile chcemy. czyli zycie codzienne, chcialam pojechac dalej na sumbawe a potem na flores i moze zobaczyc prawdziwego dinozaura czyli warana z komodo, no ale wrovilam, innym razem a tydzien gdzies sie wybiore. napisze wiecej w zbiorowym mailu

Malgosiu chcialabym cie zobaczyć, kuopiłam dla Ciebie piękną tradycyjną balijską sukieneczkę mam nadzieję ze sie w nią zmieścisz. a z myśla o naszym domu kupilam piękny batikowy materiał najwyższej klasy. sorry za bledy, ale jestem w macu i szybko pisze, jeszcze nie bylam w domu, zatrzymałam się w drodze do.

jakby ktos z was mogly ogrnac ten tel, poprostu wpisalam 3 razy zle haslo i zablokowali mi dostep do banku w pko, musze zaplacic za polski te bo mi jakies kary nalicza, albo tatusiu mozesz mi naladowac mi polski tel za 25 zl:), ale zostawilam sobie zlotowki na pko wiiec moge sama to zrobic ale nie mam dostepu.

KASIA październik 2011 Indonezja
cześć,
zatrzęsła się ziemia ale nic sie nie stało, 100 km od Denpasar były te ruchy sejsmiczne, ktos widział jak spadają dachówki z domów, jezdnia sie przepołowiła, podłoga w basenie pękła i woda rozlała sie na pokoje hotelowe, ja widziaąłm ludzi wybiegających z domów jakby się paliło jak było pierwsze trzęsienie, podczas drugiego byłam w pokoju i naprawdę to poczułam. było dosyć duże 6,9 na 11. 
nasze zajecia jeszcze się nie zaczęły, potworna dezorganizacaj, juz mnie tym wkurzaja, bo gdybym wiedziala to wybyłabym gdzies na dłuzej.
bo demnpasar wcale nie jest takie ładne, pewnie jutro rano sie gdzies wybiore, napisze gdzie, jeszcze nie wiem.
korzystam z indonezyjskiego numeru tel, ale zgubiałam ten tel i nie wiem czy go odzyskam:) gzdies mi wypadł podczas imprezy, ktoś go znalazł, ale nie wiadomo co dalej. moze bede musiał kupic nowy,napisze nr tel.
Usos napisał że zaliczyałm 1 rok i jestem teraz na urlopie.
mieszkam w domu z piecioma polakami, mamy taras, placimy bardzo mało ok 100 zł za osobe, jezdze na motocyklu bardzo pewnie, nie maiałm jeszce zadnego wypadku, przewrociłam się tylko 3 razy ale nic sie nie stało. mam prawo jazdy:) lewe kupiłam, je jak bede miaal kitas czyli tutejszy dowood to bede maila na cały rok.

pozdr z maca w denpasar

KASIA październik 2011 Indonezja
Moi Drodzy,

Przesyłam Wam pocztówkę w załączniku.
Próbowałam założyć bloga na wordpress.com, ale zdjęcia wgrywały się miliony minut, nie mam internetu w domu i pewnie mieć nie będę.
W sobotę odwiedziłam w tym celu KFC, Maca i kawiarenkę z wi fi ktorą pan otworzył specjalnie dla mnie, wczoraj znowu odwiedziałam maca - niedziela wieczór oznacza że życie towarzyskie w macu kwitnie, balijczycy lubią światowe miejsca. Hasło do internetu cheesburger.
Nie wiem ile wytrzymam słuchania muzyki jak z radia eska i zamawiania fast foodów w celu skorzystania z netu. Kafejek jest tu dużo, ale wszystkie nieco smierdzące i ciemne a jak pracujący tam chłopcy słuchający  Rammstein'a puszczając muzykę na cały regulator to jakość takiego miejsca spada  i muszę korzystać z tamtejszych komputerów.
Także z netem nie tak łatwo, może lepiej jest wysyłać zbiorowe maile.
Sama już nie wiem, ale że jestem mało cierpliwą osobą oczekiwanie na wgrywanie zdjęć przy tych wolnych połączeniach doprowadziło mnie do szału.
Mama powiedziała że chce mnie wspomóc finansowo jakimiś pomniejszymi kwotami które tu od razu nabierają większej wartości - ale pod warunkiem że będę pisała do domu i dawała znaki życia, więc na relację z podróży przyszedł czas najwyższy.
W następnym mailu prześlę linka do albumu w picassie to chyba najprostrza doga na pokazanie zdjęć, część możecie zobaczyć na fejsie.
Te weekend spędziłam siedząc raczej przy kompie i będąc na szalonej na imprezie, nigdzie nie pojechałam, porządkowałam to co pisałam, napisałabym więcej o Bangkoku narazie przesyłam jakieś oderwane notatki.
Nie spodziewajcie sie zniewalającej formy, bo jak będę szukała dla mnie idealnego czasu na pisanie i poprawiała stylistycznie i merytorycznie moją relacje to nigdy nic nie otrzymacie, uwaga też na sentymentalizm i romantyzm,
staram się unikać tego, ale wiecie jestem na Bali czasem trudno obejść opis niebiańskiej plaży.
Czasem mogę wpadać w jakieś nieistotne z Waszegoi punktu widzenia opisy, ale dla mnie ważne.
Poprostu piszę co u mnie tak jak niektórzy z Was prosili mnie o to.
(Wydaje mi się że ukryłam wszystkie adresy, jak nie to przepraszam).
Pozdro z gorącego Bali

KASIA październik 2011
pierwsza pocztówka z Indonezji

Niepełne notki z BANGKOKU niestety skąpo
TUK TUK
To trzykołowy mały pojazd, z siedzeniem z tyłu na 3 osoby, prowadzi go zawsze taksówkarz który wie
coś o biznesie i o tym dlaczego warto podwozić turystów, zwiększając ceny dla turystów czasem
więcej niż 200 proc. Dlatego z ceny trzeba schodzić i umawiać się na samym początku na kwotę do
zapłaty. Warto podróżować w grupie, cenę dzieląc na ilość tuktukowej załogi. Ja przez dwa pierwsze
dni byłam sama, a więc słono płaciłam za tę przyjemność dodając jeszcze fakt braku wprawy w
negocjowaniu ceny z kierowcami. Tuk tukiem warto podróżować ponieważ zawsze da sobie radę,
ominie korki na ulicy którymi autobus sobie nie radzi, przejedzie pomiędzy autobusami,
samochodami i skuterami, znajdzie drogę na skróty wjeżdżając w każdą małą uliczkę. Jeśli chce się
zapłacić naprawdę niewiele można umówić się na „tuk tuk shopping” czyli taksiarz zajeżdża do
umówionych ekskluzywnych sklepów z tkaninami gdzie można uszyć sobie garnitur, garsonkę czy
sukienkę oraz do sklepów z biżuterią. Ja byłam umówiona na 3 sklepy, w każdym miałam być min. 5
min i udawać że coś kupuję, taksiarz nawet nie ukrywał że wie że i tak nic nie kupię, ale to wszystko
jest grą pomiędzy taksówkarzem a mną, taksówkarzem a sprzedawcą i mną a sprzedawcą. Z każdego
takiego klienta dostaje 200 batów, czyli pewnie ok. 10 proc wartości sprzedanego towaru. Dla
sprzedawców każdy biały jest zamożny, każdy może sobie pozwolić na uszycie garnituru, co z tego że
chodzę w tanich Czeszkach na jeden sezon , spodniach z krokiem przy kostce i wymiętej koszulce –
nijak taka garsonka i brylanty do mnie nie pasują. Jeśli nie zagram w odpowiedni sposób kierowca
tuk tuka nie zarobi na chleb, ale ja przejadę się za darmo. Tuk tuk shopping nie odnosi się tylko do
usług krawców czy jubilerów również do usług seksualnych. Po odwiedzeniu trzech sklepów zostałam
do takowych namówiona, z początku nie wiedziałam co mój kierowca kombinuje, jego zły angielski,
to że mówił odwrócony plecami i hałas uliczny zakłócał jego głoś, pokazywał to na swoje krocze to na
moje i chyba mówił nazwy różnych usług. Zatroszczył się o moją samotnie spędzoną noc, może mi
proponował lesbijską noc, bo chyba chłopców na takowe usługi jest mniej niż dziewcząt.
IDEALNY HOSTEL DLA MNIE
Siedzę wlaśnie na "tarasie" z widokiem na rzekę, słucham tajskiej orkiestry przygrywającej w
restauracji na wodzie. Mam własny pokój z piękną drewnianą toaletką z wielkim lustrem.
Dotarłam tutaj przez gąszcz korytarzy utworzonych przez prowizoryczne mosty z desek zbudowane
ażeby można było przejść suchą stopą do domów znajdujących sie przy samej rzece w której podniósł
sie poziom wody 6-10 metrów. Ciężko było znaleźć to miejsce, dopiero przy trzecim okrążeniu ktoś
wiedział gdzie to może być, z początku się zdziwiłam że zostaje wprowadzona w domowe prywatne
przestrzenie tajów, gdzie domy u powierzchni są zalane, z wody wyłaniają sią skutery, rowery,
garkuchnie, skupiska śmieci. Można poczuć kadzidełka które swoim zapachem likwidują przykry
zapach powstającego grzyba i wody zmieszanej z odpadkami. Hostelem zajął sie przedsiębiorczy już
nie taki młody chłopak, hippi będący przez 20 lat clownem na prywatnych przyjęciach dla dzieci, który
uciekł z RPA i znalazł otwarty kreatywny Bangkok. On zajął się stroną estetyczną tego miejsca, czując
że właściciel potrzebuje pomocy od tej strony, koleś bo nawet nie właściciel zajmuje się raczej promocją
cją hostelu w necie. 10 lat studiował w Szwajcarii inżynierię, nauczył się dobrze francuskiego,
teraz pracuje produkując reklamy i teledyski. Pokazał mi dwie reklamy, bardzo spoko, zdziwiłam się
jednak że te reklamy nie są produkcji tajlandzkiej, nie są bo zachodni producenci lubią wykorzystywać
tani rynek pracy nawet w tej branży. Tajski kolega pracował min. z Luckiem Bessonem. I tak sobie
siedzi na powietrzu przy wielkim ekranie z jabłkiem, Canonem 5d i gitarą elektryczną w hostelu który
zaraz zostanie zalany.
Kolory w których zdecydowali sie pomalować ów hostel są kolorami kontrastowymi, a że w Bangkoku
w biedniejszych dzielnicach dominują różne odcienie szarości kolor tu robi wrażenie, na niektórych
ścianach jest graffiti z fallusami, a na posadzce naga kobieta Picassa siedząca w kucki.
Obok mojej nogi przebiegł szczur wielkości dłoni, a na ścianie są jaszczurki których nie warto się
pozbywać po to pożyteczne stworzenia zjadające moskity.
Adres hotelu jakby ktoś chciał się zatrzymać w ciekawym miejscu:
Phiman Water View
123 Samsen Soi 5, Samsen, Banglamphu, Phranakon, Bangkok
Zgubiłam torbę i telefon, telefon zostawiłam w hotelu, torbę chyba też zostawiłam ale już w świątyni,
chociaż pilnuje sie bardzo żeby nic nie zdejmować z ramion, zawsze oglądam się za siebie. Myśląc że
ktoś mi ją ukradł, mijając kolejne tabliczki z przypominające o pilnowaniu swoich rzeczy przeklinałam
Wat, a do tego wszystkiego pomimo tego że miałam wszystko zakryte to kazali nam wracać się i
czekać w kolejne żeby pożyczyć wymienne ciuchy dla roznegliżowanych turystów. Na szczęście
tajowie to porządni i uczciwi ludzie więc zguby się znalazły. A jak zostawię gdzieś mój aparat, zawsze
mam go na ramieniu, oby nie.
WYSPA PENANG
Butterworth nie zrobił na mnie imponującego wrażenia, spytałam się o drogę prowadzącą mnie w
stronę centrum miasta żeby wydostać się z poplątanych szerokich dróg, dworca kolejowego i
autobusowego .Miałam przed sobą perspektywę 10 h spędzonych w tym mieście, mieszkańcy
stwierdzając że w ich mieście nie ma nic ciekawego pokierowali mnie na wyspę Penang chluby
wszystkich miejscowości naokoło. Na tablicy informującej o możliwościach turystycznych napisali że
min. warto pobawi ć się z dziećmi wracającymi ze szkoły i zobaczyć tradycyjne malezyjskie zabawy
przy okazji robiąc zdjęcia bo dzieciaki to lubią. Ja też lubię robić zdjęcia dzieciom i się z nimi bawić.
Pamiętając słowa Emila Benvenista o zabawie jako podstawie kultury, jak zabawa jest
przekształconym mitem pozbawionym części merytorycznej z pozostałą jedynie czynnością
wykonawczą wzięcie udziału w tradycyjnych dziecięcych zabawach byłoby ciekawym
doświadczeniem. Gdzie ja mam szukać tych dzieci? na szosie?
Wychodząc z dworca kolejowego dostałam od razu propozycję od taksówkarza, poszłam do
dworcowej restauracji marząc o kawie i o czymś do jedzenia po długiej podróży. Chyba chęć
skosztowania czegoś zaważyła na tym że postanowiłam poczekać 10 h i wsiąść w nocny pociąg do
Kuala Lumpur. W malezyjskiej części pociągu już nie było dinning roomu. Owoce mi nie
posmakowały, kupiłam mix wszystkich owoców, sprzedają takie w torebkach na wynos, mają wielkie
plastikowe wiaderka pokrojonych owoców pływających w syropie. Kolory są bajeczne, ciężko czasem
uwierzyć że to wszystko są naturalne owoce bez syntetycznych dodatków. Moje owoce były chyba po
prostu wyschnięte, mam nadzieję bo wolałabym aby owoce stały się moim codziennym posiłkiem.
Ja się okazało przez ten cały czas czekał na mnie znajomy taksówkarz, namyślił się i zmienił zdanie
chciał wybrać się ze mną na objazdową wycieczkę po mieście za free bo „you are beautiful lady”.
Później będę często to słyszała, wydaje im się wszystkim że taki tani podryw sprawdza się w każdej
sytuacji. O nie pomyślałam, dlaczego nie zaczepiłam któregoś z tych samotnie podróżujących
chłopców uśmiechających się do mnie, może moglibyśmy zwiedzić miasto razem (Malezja kraj
muzułmański).
Wybrałam się statkiem do Penang, poszłam na długi spacer próbując trafić z wielkich ulic na małe
przyjazne uliczki. Przepłyniecie zajmuje 15 min. Bilet Butteworth – Penang jest śmiesznie tani, ostatni
statek z Penang wypływa ok. 12 w nocy.
Po widoku Bangkoku w którym wszędzie leżą śmiecie na ulicach i nie znajdzie się śmietnika,
europejczycy muszą nosić śmiecie ze sobą jeśli nie chcą przyczyniać się do tego co dzieje się na ulicy,
Malezja jest czysta i zadbana. Ja sama miałam mieszane uczucia jak nie miałam żadnej foliówki żeby
schować puszkę po coli, straganów nie było ażebym mogła jakąś wytrzasnąć i zdecydowałam się
nawet nie wrzucić ale poszyć w prowizorycznym śmietniku pod chodnikiem, rozglądałam się tylko czy
nikt nie widzi.
Penang nazwany perłą orientu gdzie wschód spotyka się z zachodem. Eleganckie kolonialne
(brytujskie) budynki znajdują się pomiędzy drapaczami chmur. Stolicą wyspy jest Georgetown
wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Wyspę z Malezją łączy najdłuższy most w całej
Azji. Zejścia do morza nie znalazłam, mieszkańcy i turyści pocieszali się widokiem na morze parku.
Pierwszy raz spróbowałam czegoś czego pochodzenia nie znałam, przechodząc pomiędzy stolikami
wypatrywałam czegoś wyglądającego smacznie, w końcu wskazałam palcem na cztery rodzaje
pulpetów, jeden smakowała jak ryba ale reszta to chyba były ryby napompowane wodą o neutralnym
smaku i wyglądzie, do tego starty ogórek, ostry sos i mleko kokosowe popijane słomką z kokosa,
nawet ten kokos miał neutralny smak. W ogóle trzeba się wystrzegać różnych pulpetów, w Indonezji
popularne są zupy z ulicznego straganu Mie bakso – ostra zupa z jajkiem, sałatą, chińskim
makaronem i kuleczkami mięsnymi z mąką. Trafić na chrząstkę w takiej kuleczce jest nie miło, czuć a
nie widać co się je. Ostatnio też w moim jak do tej pory ulubionym daniu - Cap Cay czyli gotowanych
warzywach w ostrym sosie podawanych z ryżem i albo z mięsem , z tofu albo z owocami morza
znalazłam takie bezsmakowe pulpety. Cap Cay Special – czyli mix wszystkiego. Żadnych pulpecików w
Azji.
Okazało się że tradycyjny ryż bije wszystkie potrawy na głowę, ryż podany z kurczakiem , z
warzywami w ostrym sosie z jakiem sadzonym i małą miseczką zupy, chciałam napisać ostrej zupy.
Cztery razy użyłam słowa ostre, chyba nie warto , bo tutaj z założenia wszystko jest ostre. Brakowało mi tylko piwa do tej przyjemności na koniec dnia, pozostały mi 2 h do odjazdu pociągu, dobrze by mi
się spał, ale byłam w Malezji, o piwo nie tak łatwo ewentualnie spod lady, ale wstydziłam spytać się
kelnera.
KUALA LUMPUR
Jest nowoczesnym, modernistycznym prężnie się rozwijającym miastem. Spędziłam tam półtorej
dnia, Pierwsze spojrzenie jest idealne jak chce się zrobić wrażenie na turyście, nowoczesny dworzec z
zachodnim stylu, wiele różnych linie metra, kolejek naziemnych, pociągów miejskich. Szczerze
mówiąc niewiele wiedziałam o Kuala Lumpur i Malezji, nie miałam przewodnika tak jak w Tajlandii
dlatego to co zobaczyłam zrobił na mnie wrażenie takie jak w założeniu powinno. Kuala Lumpur to
miasto prężnie się rozwijające. Państwo muzułmańskie a na dworcu wielkie bilbordy reklamujące
operacje plastyczne, kult piękna niewątpliwie tutaj panuje.
Top of the world feeling. Ikoną miasta są Petronas Twin Tower’s dumnie wspinające się na 451,9
metrów, można wjechać na 41 piętro i z takiej wysokości dumnie spojrzeć z góry z metalowo –
szklanego majestatycznych budynków, trzeba ustawić się w kolejce od rana, a nuż uda się wejść, ja
nie stanęłam. Uznałam że jednak niektóre sytuacje z przeszłości wskazywały na to że mogę mieć lęk
wysokości, np. swego czasu nie byłam w stanie przejść przeze szklany mostek w buwie nad wejściem,
przechodziłam naokoło. A tu jest również Kuala Lumpur Tower, przez której park chciałam przejść,
ale niestety nie trafiłam na wejście i musiałam iść nieprzyjemną ulicą przy wielkim murze
odgradzającym tłok uliczny od terenów zielonych.
Jak na nowoczesne miasto przystało, projektanci wiedzieli czego potrzeba zmęczonym pracą
miejskim biznesmenom z biurowców zielonych parków naokoło tych wieżowców, z punktami
obserwacyjnymi oznaczonymi szczególnymi tabliczkami zwracającymi uwagę że tutaj jest dobre
miejsce na towarzyskie foto, pamiątka z KL ja na tle Petronas Twin Tower’s. Jest bieżnia na jogging,
jest fontanna, są ławki, są też parki rozrywki do których i ja zawitałam. Pierwszego dnia wybrałam się
do największego akwarium na świecie, uznałam że jak już tu jestem i takowe istnieje to czemu
miałabym się tam nie wybrać, akwarium usytuowane w podziemiu wielkiego wieżowca w
komercyjnym centrum miasta . Pretenduje do bycia największym akwarium na świecie pokazując
150 różnych gatunków ryb. Nie ukrywam że rozrywka dla mas była dla mnie atrakcyjna, z aparatem
na ramieniu bawiłam się wyśmienicie wśród wycieczek szkolnych, zakochanych par pozujących przy
kolejnej rybie i rodzin z dziećmi.
DŻAKARTA
Dżakarta jest nazywana „Wielkim Durianem”, to jest tutejszy egzotyczny owoc, dość duży z zewnątrz
pokryty tak jakby kolcami bardzo intensywnym zapachu, aż tak intensywnym że w niektórych
miejscach jest ostry zakaz spożywania tego owocu. Można się w nim zasmakować z rozkoszą albo znienawidzić ten zapach i smak. Tak samo Dżakarta można naprawdę znienawidzić ten wdychany
zapach spalin połączony z ciężkim równikowym powietrzem gorącym i wilgotnym, można
znienawidzić sytuacje codzienne które wyznaczane są przez czas spędzony w korkach, żeby dojechać
z jednego krańca miasta na drugi potrzeba 7h. Staliśmy w korkach ok. 9 wieczorem jadąc z lotniska do
hotelu, można by pomyśleć że godziny szczytu już dawno minęły, godziny szczytu są zawsze (może z
wyjątkiem nocy). Co przyciąga ludzi żeby tu być i mieszkać ? Duże możliwości wielkiej metropolii,
prężnie się rozwijającej, możliwość bycia elitą biznesowo kulturalną chodzącą do drogich restauracji i
do ekskluzywnych klubów karaoke. Największymi atrakcjami są tutaj centra handlowe, wczoraj
poszłyśmy do takiego w poszukiwania jedzenia po przyjeździe do hotelu, uliczne garkuchnie
oferowały tylko jedzenie „z wystawy”. Klientom siedzącym przy restauracyjnych stolikach
przygrywała kapela grająca covery popularnych utworów. A więc spaliny, korki, wieżowce, centra
handlowe, biura a naokoło tego wszystkiego ludzie mieszkający slumsach.
W Dżakarcie przede wszystkim jedliśmy, jedliśmy, jedliśmy, spaliśmy, piliśmy piwo i spędzaliśmy
przyjemnie i towarzysko czas. Umieścili nas na tę parę dni w hotelu pięciogwiazdkowym, czekały na
nas same luksusy. Szwedzki stół z cateringowym hotelowym jedzeniem albo jedzenie z pudełek
rozdawanych w studenckiej stołówce, przerwa na kawę i ciasteczka. Wieczorami piwo przed hotelem
którego gwiazdki z pięciu pewnie spadły do dwóch kiedy stypendyści postanowili poznać się
nawzajem posilając się trunkami z supermarketu. Polacy jako najliczniejsza grupa aż 85 osób gdzie z
Kamerunu jest jedna osoba zainicjowali te towarzyskie przyjemności, wiedząc co integruje ludzi.
Gdzie się nie obejrzymy tam Polacy Rodacy. Dżakarta jest tak nieprzyjemna i przytłaczająca że nikomu
nie chciało się opuszczać klimatyzowanego hotelu, biedni nieświadomi stypendyści którzy wybrali to
miejsce na studia. Na spędzenie programowego czasu wolnego wybraliśmy się na stare miasto. Ja jak
na studentkę kulturoznawstwa przystało wybrałam się do muzeum teatru lalek Wayang i Muzeum
Narodowego. Żałuje że nie zobaczyłam Centrum Designu, to mogłoby być ciekawe doświadczenie, ale
dojechać tam jest jakimś kosmosem.
BALI LIFE. TRIP NR 1
Na naszą pierwszą wycieczkę wyruszyliśmy w sobotę rano wschodnim wybrzeżem w stronę północy
wyspy. Bartek pokazał nam cudowną plażę, pierwsza niebiańska plaża która ujrzały moje oczy.
Miejscowość Padang (Padangbai), motory zostawia się na górze i schodzi się stromą leśną ścieżką aż
ukaże się niebieska przestrzeń oceanu (ach!)
Można wdrapać się na skalne wybrzeże i udawać Mickiewicza na Judachu Skale wpatrując się w fale
rozbijające się z hukiem o skalne wybrzeże. Można też jak ja bawić się w skakanie w fale. Mój
dwukrotny kontakt z wodą na razie ogranicza się do chlapania, skakanie, brodzenia, zalewania przez
fale. O pływaniu niestety jeszcze nie myślę. W Kucie był zakaz ze względu na serwerów do których
należy plaża, a tutaj fale były tak silne że zabierają powrotem w głąb oceanu, a że ja boję się głębokiej
wody i nie wchodzę tam gdzie nie czuję gruntu pod nogami, pływać pływam ale pływak ze mnie
marny. Można również brodzić w wodzie szukając muszelek Bartek tak właśnie uczynił. 
Na naszej pierwszej trasie przekonałam się że warto jeździć swoim własnym tempem, zatrzymując się
akurat w tych miejscach w których mam ochotę się zatrzymać, bo coś nieoczekiwanego przyciągnęło
moją uwagę. Nie znalazłabym się w tak pięknych miejscach i również w tych w których „czekali” na
mnie mili ludzie gdybym zawsze podróżowała w grupie.
Intuicyjnie do tej pory wiem gdzie mam się zatrzymać, kiedy jechać, którą drogę wybrać ażeby
spotkały mnie same miłe niespodzianki. Po tym jak zatrzymaliśmy się w Water Palacu ja pojechałam
swoim tempem, swoją drogą, bo zważywszy na to iż nie zawsze zauważam drogowskazy, czasem
rosną przed nimi ogromne drzewa także należy zatrzymać się na drodze szybkiego ruchu, albo
zjechać i wrócić się na piechotę ażeby jednak to co zasłonięte stało się widoczne dla kierowców.
Czasem należy zatrzymać się i pytać, a jeszcze nie wiem jak to robić w bahasa indonesia, wstyd
straszny, czas najwyższy żeby już to wiedzieć. Chociaż wydaje mi się że na migi akurat łatwo domyślić
się że pokazując naokoło i na mapę można zrozumieć że ja nie wiem gdzie jestem, a jak już dowiem
się jak nazywa się miejscowość w której się znajduje niewielka część osób potrafi wskazać na mapie
to konkretnie miejsce.
I tak podróżując nie wiedząc dokąd, jak i kiedy gdzie dojadę kierując się drogowskazami dojechałam
do przemiłej balijskiej rodziny. Trafiłam na zmrok, góry niebezpieczne serpentyny, [przepaście i jak się
dowiedziałam że do Singarayi gdzie planowaliśmy spać u naszych polskich znajomych zostało cztery
godziny powiedziałam dość, to że do tej pory nic mi się nie stało to tylko szczęście a teraz nie pojadę
nigdzie dłużej, musze coś znaleźć, a hosteli w górach nie znajdę ewentualnie hotele cokolwiek żebym
tylko nie musiał jechać tą niebezpieczną trasa, chłopaczek na policji powiedział że zna hotel drogi bo
drogi dla mnie ale wszystko jedno, „follow me” powiedział ja go tylko poprosiłam żeby jechał powoli i
pokazał mi najbliższe miejsce gdzie mogę spędzić noc, ale chłopaczek najwyraźniej tego nie
zrozumiał, gnał przez nocne serpentyny nie oglądając się za mną, po 15 min zrezygnowałam i
zatrzymałam się przy najbliższym domu i to była właściwa decyzja. Chłopak się ze mną dogadał
łamaną angielszczyzną i zostałam, Nyman udostępnił mi swój pokój. Niedługo potem zrobiło się jakoś
dużo więcej osób niż było na początku, chyba znajomi przyszli przywitać się z białą, były żarty
pokazywanie na mnie na jakiegoś pana i że ja może z nim pójdę spać do jednego łóżka, a w nocy ktoś
przyszedł do pokoju zapalił światło wskazał na mnie spytał się tylko „Sleep?” ja pokiwałam głową
nieco przestraszona i to był koniec naszej rozmowy, najwidoczniej zrozumiał że sen jest
najważniejszy, jest ponad wszystko.
Zjadłam kolację palcami zamiast talerza z kartonu siedząc na podłodze i uśmiechając się to do
dziecka które jeszcze nie spało to do współtowarzyszy kolacji. Przed 6 rano Pani domu otworzyła
drzwi zapaliła światło i zawołała radośnie dzień dobry! Zdziwił mnie to nieco, dlaczego tak wcześnie ?
zapomniałam że jestem na wsi, nie wszędzie jest prąd dzień zaczyna się o 6 i kończy o 6, ciężko się do
tego przyzwyczaić o 18.00 zaczyna zapadać zmrok. Ja budzimy się o 9 to czas zaczyna się kurczyć, a
początkujący kierowcy nie powinni jeździć po ciemku, w górach na ostrych zakrętach gdzie światło
motocykla nie wystarcza żeby oświetlić wystarczająco drogę.
Tak też się stało gdy nieracjonalnie późno wyjechałam z Singararayi u znajomych w akademiku w
której spędziłam drugą noc. Mamy fajną miejscówkę, akademiku tam są ekstra eleganckie, mają
nowe europejskie łazienki w pokojach, ładne drewniane meble, wygodne wielkie łóżka i puste
otwarte pokoje które tylko czekają na gości z południa wyspy. W sobotę wieczorem wybraliśmy się
do „klubu” dla turystów w Lovinie, grali balijscy znajomi Ani. Moje małe piwo sączyłam przez 3 chcąc jakoś wrócić na motorze do Singaradzy. Reklamy społeczne w Polsce wystarczająco dobrze trafiaj a
doi mnie przestrzegając przed piciem i siadaniem za kółko dlatego siadając za kierownicę mojego
pierwszego pojazdu bardziej skomplikowanego niż rower miałam mieszane uczucia nawet po takim
małym bintangu któremu daleko do zwykłej łomży . Nie ma rady trzeba zadowalać się małym piwem i
powoli sączyć, pić mniej albo umieć sobie znaleźć nocleg. Mniej boje się o swoją jazdę niż o to że
ktoś mi zrobić krzywdę, co z tego że ja uważam, jak wieczorem na wyspie na której nie ma reguł
można usiąść za kółko w każdym stanie. Jak darmasisowcy poczują się pewnie na motorach i zacznie
się pora deszczowa i nocne wypady po wieczornych wypadach to dopiero będą wypadki. Singaraya
poobijana, ja z dwóch upadków na dziurawej drodze i na żwirze wyszłam nie potłuczona, tylko lekkie
draśniecie na nodze i czerwona kropka na dłoni.
Wyjechałam więc późno, głupia ja, przede mną trasa przez góry przez środek wyspy a ja wyjeżdżam o
po 16. Tak też na własne życzenie trafiłam w góry gdzie poczułam że na Bali może być zimno i bluza
się przydaje. Mgła, deszcz, ostre zakręty niebezpiecznie pod górę i z góry, motory przede mną bez
włączonych świateł stałych nagle wyłaniające się z tej mgły, brak paliwa i rozglądanie się z butelkami
po absolucie w takich min. Sprzedają benzynę na ulicach nieznacznie na tym zarabiając. I przez to
wszystko właśnie trafiłam w miejsce mi przeznaczone, zobaczyłam ogień w świątyni na dziedzińcu i
mężczyzn w kurtkach (Bali!) ogrzewających się przy nim i … koguty. Całkiem przypadkiem trafiłam na
nielegalne walki kogutów, pierwszy kontakt z Bali czyli genialny tekst Clifforda Geertza zobrazował
się. Końcówka bo kogutów wiecej nie było, nikt nie przywiózł, dlatego mężczyźni w kurtkach
przystapili do kolejnych typowo męskich rozrywek, hazardu na naprawdę dużą kasę. Moim
„opiekunem” stał się bardzo porządny gość Koman dobrze mówiący po angielsku o miłej aparycji od
razu wzbudził moją sympatię, za miesiąc bierze ślub, jestem zaproszona. Od razu zaproponował
żebym skorzystała ze swojego aparatu uwieczniając te hazardowe rozrywki.
Dlaczego w świątyni podczas ceremonii tłum mężczyzn zbiera się aby stawiać pieniądze na ilość
kropek w klockach domina ( jedna z hazardowych gier) ? to jest dobra przykrywka dla policji która
raczej nie wchodzi na teren świątyni, lepiej tu niż w tropikalnym lesie z dala od domu, a jak policjant
podejdzie do bramy daje mu się, 20 tyś ażeby sobie poszedł.
Towarzyszył mi również Koman nr 2 bratanek pierwszego Komana. Chłopcy umieścili mnie w swoim
domu rodzinnym, w łóżku dla księżniczki i traktowana jak księżniczka spędziłam tam też kolejną noc
bo następnego dnia wieczorem odbywała się duża ceremonia która min przygotowywała rodzina
Komana. Chłopcy nie pozwalali mi za nic płacić, rano zamawiali słodką kawę z warunga z
czekoladowymi bułeczkami, chodziliśmy na nasi goreng, na drogę dali mi poświecone poprzedniego
dnia owoce abym miała siłę na powrót do Denpasar. W poniedziałek Dewa najmłodszy syn pojechał
ze mną na przejażdżkę pozwiedzać miejscowe atrakcje Badugul w regencji Tabanan, a świat naokoło
wygląda lepiej zza pleców kierowcy niż na miejscu kierowcy, moja głowa w kasku może obracać się
we wszystkie strony napawając się widokami. Dewa ma dużo znajomych dlatego nigdzie nic nie
zapłaciliśmy za wstęp a ja dostałam special price na spodnie w kolorze morskim. Byliśmy nad
przecudnym jeziorem Beratan gdzie widziałam na własne oczy te popularne pocztówkowe widoki z
Bali czyli świątynia nad oceanem albo jeziorem o charakterystycznej architekturze. Trafiliśmy na
Uapaciarę zapewne rodzinną bo małą gdzie gamelanowa kapela młodych chłopców odświętnie
ubranych grała na rodzinnej uroczystości. A przyjemnością całego dnia była kąpiel w gorących
źródłach Angsri daleko za wioska, jak się nie wie jak dojechać bardzo ciężko jest tam trafić, trzeba
mieć przewodnika takiego jak mój, jacuzzi na wolnym powietrzu. Jak tak dalej pójdzie przemieszczając się wszędzie i zawsze na motorach odzwyczaimy się od chodzenia, do ogrodu botanicznego nie można było wjechać motorami, trasa wynosiła 10 – 12 km, nie przeszliśmy jej doszliśmy tylko do najbliższego monumentalnego posągu z Ramajany potwora walczącego z małpami. 
Wieczorem czekała nas ceremonia, relacja z tej i z innych przy innej okazji, na razie jestem
na etapie zadawania pytań co i jak, dlaczego, a nawet takiego schematycznego infantylnego myślenia
„czy to jest dobra czy zła postać?”. Czas spędziłam wyśmienicie, nie stało by się tak gdybym nie
podróżowała sama, tak jestem w pełni niezależna i wszystkie przypadkowe historie kończą się dla
mnie dobrze. Przypadkiem trafiłam też na ceremonię oczyszczenia na brzegiem oceanu, założyłam
różową chustę udającą sarong i zajęłam się obserwacją, trafiłam do wiosek górskich gdzie nie
mogłam się za nic dogadać i kupiłam owsiankę zamiast mleka do kawy w proszku, bo tu o mleko
ciężko, ewentualnie o smaku kokosa albo melona, skondensowane słodkie, miejscowi patrzyli się
tylko co to za europejka która do kofi bali dodaje owsiankę? Tego samego dnia byłam i na wybrzeżu
na pustej kamienistej plaży o czarnym piasku, miejsce dla mnieidealne, przebrałam się w moje bikini i
postanowiłam się opalać, byłam tylko ja, piasek, woda i niebo. Rezultat z tego taki że mam czerwony
tyłek do tej pory

KASIA wrzesień 2011 Indonezja
mamo tato! jezdze na motocyklu,dzis zaplacilamza prawo jazdy na komendzie
policji,zrobilio od reki,moge legalnie jezdzic
jezdzicx nie znajc zasd ruchu drogowego,nie jezat zle ruch lewej stroony i ci zprzodu zawsze maja racje,ot co,jezdze wolno i bezpiecznie,za pioerwszym razem musialam przejechac 30km po zaledwie 15 min przeszkolenia jak to robic,n niwe marwcie sie,koncentrujer cala
moja uwage podczas jazdy.
mamy dom z tarasem, po dwie osoby w pokoju z polakami, chce sie wybrac na
jakas wycieczke bo juz robi sie nudno w samym denpasar,dzis mamy impreze parpetowke z ichniuejszym alkocholem arak. zajec jeszce nie ma,sami nie wiedza kiedy sie zaczna
 pozdrawiam,jest tu upalnie,nie kapałam sie jeszcze w oceanie
KASIA wrzesień 2011 - odezwij się
cześć,
Nie wiem czemu nie dochodzą, wysłałam dwa, jeszcze chciałam wczoraj wysąłć gdzie jestem, ale bateria w tym wstrętnym telefonie się szybko wyvczerpuje, a tearaz nie mam transferu do gniazdka w malezji, jest inne wejście. To ja nie wiem co mam zrobić, myślałam że roming automatycznie się włącza, esemes od asi z polski doszedł, esemes do doroty w bangkoku też doszedł. tak, napewno trzeba wpisać numer kierunkowy, tak jak do polski pisze sie 48 przed mnumerem, moze ja też powinnam w[pisujac numery na które wysyłam esemesy? muszę to sprawdzić

Tearz jestem w Kuala Lumpur, pzred chila przyjechałam pociągiem nocnym teraz muszę  znaleźć drogę do gostelu, spedziłam dwie noce w pociągu, było bardzo przyjemnie, miałam przerwę 10 h w Butterworth z którtego
pojechałam na wyspę Penang i spędziłam tam cały dzień. szkoda że nie mam przewodnika po całej azji południowo wschodniej.

Jest 6 h później, wy teraz macie noc  a ja poranek

Lot bardzo dobrze, żadnych opóźnień, nikogo nie pytałam sie jak dojść gdziekolwiek na lotnisku, rzeczywiście w jakiś sposób jest to logiczne. Spędziłam 3,5 dni w Bangku, każdą noc gdzie indziej, nie dogadałyśmy się z dziewczynami i z właścicelami hotelu kiepsko mówiącymi po ang i musiałam zapłacić za drugą noc sama za podwójny pokój, a ten trzeci dziurą wcale nie był, ale wiadomo że szukam dormitory, tam akurat miałam własny pokój za przystępną cenę.
Widziałam pierwszego komara w pocuiągu, czas zacząć używać mojej muggi. bloga jeszcze nie założyłam. Nic mi nie potzreba narazie, szkoda ze nie kupiłam filtra  pzreciwsłonecznego na obiektyw,facet chcaiał ode mnie za taki ok 160 a potem zszedł do 90 zł, a ja kupiłam taką osłonę za ok 20 w polsce.

jutro mam lot o 16:20 w Dżakarcie jestem o 17:20 numer lotu: KL 0809
sprawdzam co mogę zobaczyć w Kuala Lumpur. W Penang usłyszałąm pytanie czy rodzice martwią sie o mnie?
Ze sama podróżuje, czemu itd.  narzie nie ma o co, nie jest tak żle samej podróżować, narazie wszystko mam.
już jem z przydrożnych gar kucni, na poczatku sie bałam, ale jak będe zachowywać sie jak francuski piesek to zbankrutuje, narazie czuje się dobrze, uważnie dobieram to co jem i gdzie jem, nie we wszystkich gar kuchniach i nie wszystko, mięsa nie jem, nie wiadomo jak było przechowywane, staram sie nie pić nic z lodem, aczkolwiek juz wypiłam kokosowego shaka z lodem,
pozdr sto.
KASIA wrzesień 2011, Indonezja
Hej, hej nie ma co się martwić.
 to zapiski do ewentualnego bloga, trzecia noc tzeeci hostel, sama jesrtem, dziewczyny są w innym, coś sie nie dogadałysmy i sie wszystko poprzekrecałao, i musiaąłm sie wyniesc z tamtego hostelu zeby nie płaciuć za podwójny pokój, bo przepłaciłąm  za drugą noc, fajnie jest,
bangkok pochłania, wysąłąłm esa rodzicom, no to dobrze ze m,asz sie dobrze, jak rez sie mam
Siedzę wlaśnie na "tarasie" z widokiem na rzekę, słucham tajskiej orkiestry przygrywającej w restauracji na wodzie. Mam własny pokój z piękną drewnianę toaletką z wielkim lustrem.
Dotarłam tutaj przez gąszcz korytarzy utworzonych przez prowizoryczne mosty z desek zbudowane ażeby można było przejść suchą stopą do domów znajdujących sie przy samej rzece w której podniósł sie poziom wody 6-10 metrów. Cięzko było znaleźć to miejsce, dopiero przy trzecim okrązeniu ktoś wiedział gdzie to może być, z początku się zdziwiłam że zostaje wprowadzona w domowe prywatne przestrzenie tajów, gdzie domy u powierzchni zalane, z wody wyłaniały sie skutery, rowery, garkuchnie, skupiska śmieci. Można poczuć kadzidełka które swoim zapachem likwidują przykry zapach powstającego grzyba i wody zmieszanej z odpadkami. Hostelem zajął sie przedsiębiorczy już nie taki młody chłopak który uciekł z południa Afryki przd sytuacja polityczną i znalazł otwarty kreatywny Bangkok. On zajął się stroną estetyczną tego miejsca, czując że tajowie potebują pomocy z tej strony, właściciel zajmuje się raczej promocją hostelu w necie, wogóle zajmuje się internetem, jak przychodziłam i wychodziłam to siedział na fejsie.
Kolory w których zdecydowali sie pomalować ów hosteli są kolorami kontrastowymi - dopełniającymi sie, a że w bangkoku w biedniejszych dzielnicach dominuja różne odcienie szarości kolor tu robi wrażenie, na niektórych ścianach jest graffiti z fallusami, a na posadzce naga kobieta Picassa siedząca w kucki.
Obok mojej nogi przebiegł szczur wielkości dłoni, a na ścianie są jaszczurki których nie warto sie pozbywać po to pożyteczne stworzenia - zjadają moskity.
Wi fi w każdym hostelu jest normą, jest za darmo, w pełni dostępne.
Zgubiłam torbę i telefon, telefon zostawiłam w hotelu, torbę chyba też zostawiłam ale mjuż w światyni, chociaż pilnuje sie barzdo żeby nic nie zdejmować z ramion, zawsze sie za sirebie oglądam, myśląć że ktoiś mi ją ukradł, mijając kolejne tabliczki z przypomnieniem że należy pilnować swoich rzeczy prezklinałam wat, a do tego wszystkiego pomimo tego że miałąm wszystko zakryte to kazali nam wracacać sie i czekać w kolejne żeby pożyczyć wymienne ciuchy dla roznegliżowanych turystów. naszczęście tajowie to porządni i uczciwi ludzie więc zguby się znalazły.


MISIA wrzesień 2011


mama! Kasia zyje! pooglądaj zdjęcia z linka, są koleżanki Dorotki, jest na nich Kasia! u nas dobrze. toche choruje,  Trzumajcie sie dobrze, wracam w piatek o 7 rano. Całusy! 
MISIA marzec 2011 Barcelona
Czesc! Dotarłam szczesliwie, chociaz lot był ciezki bo opoznienia była 4 godziny i dlugo na lotnisku musiałam czekac. Ale to juz bylo dawno, lata emocji swietlnych dziela mnie od srody kiedy wyjezdzalam. teraz jestem bardzo szczesliwa, caly czas jestesmy wpatrzeni sobie w oczy i nie wierzymy ze takie szczescie istnieje ze mamy siebie. 
Podoba mi sie bardzo Barcelona. jest troche inna niz w ksiazkach, ale bardzo czynimy ja nasza. spedzamy piekne romantyczne chwile na plazy nad morzem, na dachu domu z winem, w parku guell, na dachu casy mili gaudiego. i wszedzie widzimy tylko siebie, to sie nazywa Zakochanie. Smieszny stan, bardzo przyjemny. My nie powinnismy jezdzic do Barcelony ani do Rzymu, tylko na Mazury. I tak bysmy byli jak w Niebie...

Przelewam Wam moc emocji. Ale nie martwcie sie, ogarniam tu tez sprawy. Z egzaminem i studiami załatwiłam wszystko, beda jeszcze nowe terminy na poprawki, z Asp załatwiłam, mam nadzieje ze od wtorku-srody ide na akademie otwarta. 

jak u Was? jak mały wampirek, ma nowe zemby? Mama, jak praca, duzo zajec? 


moc uczuc pozytywnych dla Was!
MISIA styczeń 2011, Rzym
hej! dzis muzea watykanskie. wracamy w czwartek. jutro kierujemy sie do sieny, stopem i pociagami wracamy do mediolanu. nie chce sie opuszczac rzymu!
pozdrowienia od zakochanej!

MISIA grudzień 2010 Rzym
Hej ho!


Rzym jest piekny, piekny! takie rzeczy tu sa, ze dech zapiera w piersiach. ciesze sie ze je ogladam, i ciesze sie ze przezywamy to razem z Jackiem. dzis sylwestrowe szalenstwo, bardzo sie ciesze ze jestesmy tu i zobaczymy jak tu sie bawia. i bedziemy z tymi zabytkami caly czas. Wszystko pieknie sie uklada, zero zmartwien. i wogole ani przez chwile nie czuje, ze zle ze z Jackiem wyjechalam tak szybko. duzo tu sobie rozmawiamy. Jak Wasze plany? gdzie Wy idziecie na sylwestra? bawcie sie bardzo dobrze!

Zycze Wam na Nowy Rok aby kady dzien przynosil nowe doswiadczenia, aby kazdy dzien byl cudowny i niepowtazalny. abyscie mieli czas i sily na wyjazdy i na rozmowy ze soba.

Causki. Moc emocji! Misia



MISIA grudzień 2010 Włochy, Florencja

hej, pozdrawiam Was z florencji! wszystko sie pieknie ukada, łapiemy stopy i pociagi, spimy tu i tam, i ogladamy! wczoraj widzialam Dawida Michała anioła, to jest coś! noc we florencji piekna, i spacer wieczorny po niej! tak niesamowicie ze tu jestem. dzis dostalam sniadanie do łóżka,  niesamowite.Jacek jeste super! uwazam na siebie, i jest pieknie! pozdrowienia! dam znac z rzymu!



MISIA wrzesień 2010 Włochy, Perugia

hej Rodzice!
pisze do was z woch, z Puglii - poludniowych wloch. codziennie zwiedzamy, nie jest tak cieplo aby sie wylegiwac, ale kompiemy sie w morzu. sa klify, i skaly, ale sa jaskinie wiec plywamy, i zwiedzamy brzeg. uwielbiam moze. nawet w nocy raz plywalismy. jak wiecie zwiedzanie mi sie najbardziej podoba, dziwne tu sa obyczaje i inne budynki, krajobrazy. ciesze sie bo po wlosku odwazylam sie mowic, tak jak na to pozwala moja nijaka znajomość języka, ale jak moge to o coś pytam po włosku. mam wyniki z kolejych 2 egzaminow, z jednego 4, a z drugiego 4 plus -
jedne z najwyzszych. tak wiec juz wiem ze mam dwa nie zdane, ciesze sie bo nastawialam sie na cztery. przechodze na kolejny rok, a te dwa nadrobie w nastepnym. Takze juz nie musicie sie martwic, nastepne zmartwienia w sesji zimowej, hehe...
Wracam do Was w niedziele pod wieczor, to pokaze zdjecia (juz segreguje) i poopowidam!
caluski dla Was, Tate pozdrow koniecznie! Misia

MISIA wrzesień 2010 Alpy, Slowenia
cześć Rodzice!


u mnie wszystko dobrze. zdobyliśmy szczyt alp julijskich - triglav, wyzszy znacznie od naszych tatr. alpy julijskie sa zupelnie inne, w niektorych momentah wygladaja calkowicie jak z kosmosu, dziwne doliny, inne skały, intensywniejsze kolory. w schronisku pod triglavem, na wysokości na jakiej sa rysy, jest inaczej niz w schroniskach polskich. i zupełnie inaczej sie spi na takiej wysokosci = nie da sie spac. zdobylismy szczyt, wchodzilismy na niego 14 godzin, a ostatnie 3 były bardzo niebezpieczne, bo podejscie bylo od zachodniej strony góry i byl snieg. bylo trudno, bo nie zawsze byly prety i lancuchy i nie bylo czego sie trzymac, a buty slizgaly sie na skale. bardzo pionowe podejscie, potem juz latwiej bylo, z pieknymi widokami na grani. To bylo trudne, ekscytujące i przerażające. super! przesle Wam zdjęcia, abyscie mieli namiastke naszych wrażeń. 

na pierwszym gran triglavu
na drugim podejscie pod triglav, to trudne, ale juz ubezpieczone, z łancuchami
na trzecim triglav widoczny z daleka, z pierwszego dnia. to najwyzsze to szczyt, to troche z prawej to maly triglav - pomiedzy nimi jest gran, nia trzeba bylo przejsc. 


trzecie zdjecie to widok z pierwszego dnia, jak wspielismy sie na pierwsza przelecz, i ukazala nam sie dolina, cala zasiana chmurami, widac bylo tylko szczyty. widok niesamowity. 

to tyle z gor. dzis zwiedzalismy lubliane, maribor, bled - takie perełki słowenii. jutro jedziemy juz do chorwacji, nie odwiedzamy niestet krku, bo Pan nie odpisał. wiecej czasu bedziemy miec na chrwacje wiec. 

jestem szczesliwa, choc w glowie duzo zmartwien roznych. mysle o Was, chcialam  Wam pokazac czastkę tego co przeżyłam, bo wiem że Mama też kochasz góry i zrozumiesz moje szczescie. 

Caluje mocno, Misia

MISIA sierpień 2010 Bratysława
Mamus, pisze z bratyslawy. dotarlismy szczesliwie, dwoma stopami, z bardzo sympatycznymi ludzmi. tak strasznie m sie podoba, jak podrozuje sie stopem bo doswiadcza sie wtedy dobra i bezinteresownej pomocy od innyh. mam o Ciebie pytanie - jak wiesz jedziemy za 2 tygodnie do Wloch z Pawla rodzina, my dzieciaki wyruszamy wczesniej i jedziemy w slowenii wspinac sie w gory. mowilam Ci. i mysleismy, aby potem jechac w dol, przez chorwacje az do budrownika, i z tamtad promem do wloch, do bari. chcialam po drodze odwiedzic tych panstwa ze slowennii, ten pan, Jancen? mowil ze ma hotel na krku i zaprasza nas serdeczie. myslalam aby zatrymac sie u niego jedne noc, tez tak przyszlosciowo aby zobaczyc co to za miejsce, i moze za pare lat wybrac sie tam na plener malarski z kobietami malarkami albo mlodzieza. co o tym myslisz? myslisz ze moglabym napisac mu maila? chyb jesli to zalatwiac to tera z najlepszy moment, bo to jest jeszcze za tydzien, to jeszcze wczesnie. co myslisz?

pozdrowienia z bratyslawy, z pieknego miasta! 

Mama marzec 2009 Malta

* ESEJ - KUCHNIA
Oczywiście śródziemnomorska. Tradycja to potrawka z królika (fenka), dania z ośmiornicy i małż.  Do wszelkich potraw w tym szczególnie warzyw dodaje się chętnie oliwę, dla rodziny z własnych, pieczołowicie odnawianych plantacji oliwek,  dla turystów importowaną. Na podstawie moich obserwacji stwierdziłabym, że wyspiarze jedzą bardzo mało mięsa.
Właściwie są to raczej różne skwarki przydające smaku potrawom. Nasza gospodyni codzienne wieczorem serwowała nam zupę z warzyw, dosmaczaną śmietaną, serem i z grzankami polanymi oliwą , posypanymi  ziołami. W zupie pływały fasolki, groszek lub soczewica. Ryby i owoce morza, zakrapiane własnym winem albo nalewką na kaktusie - to smaki Malty.
Jedynym miejscowym, charakterystycznym serem jest gatunek wyrabiany na Gozo. Może po prostu tutaj sery nie dojrzewają. Za ciepło.
Mają swoje zadbane winnice. O dziwo nie ma tutaj plantacji rodzynek jak np. na Krecie.
Polacy za granicą tęsknią za smakiem prawdziwego chleba. Maltański chleb jest na zakwasie, ma chrupiącą skórkę i nie rośnie w ustach. Pachnie i smakuje jak prawdziwy chleb.
POGODA,   KLIMAT   i   KORZENIE
Malta jest raczej płaską, kamienista, małą wysepką. Jest tysiąc razy mniejsza niż Polska.  Trudno sobie wyobrazić, że jej powierzchnia  jest o 200 km2 mniejsza od powierzchni Warszawy.
Leżąc w pół drogi między dwoma kontynentami czerpie z nich to co najlepsze. Niegdyś porastały ją lasy. Ich pozostałość można zobaczyć w okolicach Rabatu. To wyjątkowo piękne miejsce. Aż się dusza cieszy, że człowiek nie wszystko niszczy i przerabia na komercję.
Nie jest łatwo na smaganych wiatrem skałach uprawiać rośliny czy hodować zwierzęta. Urodzajna gleba zawsze była tutaj w cenie. Mówi się, że jedna z tajemnic Malty, prehistoryczne koleiny prowadzące donikąd to być może ślad dróg którymi transportowano ziemię. Rozstaw dla kół jest zgodny ze współcześnie używanymi, tradycyjnymi wozami. Ale co napędzało te pojazdy? Kopyta końskie żłobią głębsze ślady niż koła.
Kolejna tajemnica to odnaleziona w  jaskiniach, w głębokich pokładach kości słoni i hipopotamów. Jedna z geologicznych hipotez mówi, że przywędrowały one z Europu w drodze do Afryki, kiedy jeszcze był to wspólny ląd, połączony wąskim przesmykiem. Może już wtedy przywędrowali tu pierwsi mieszkańcy, późniejsi budowniczowie tajemniczych świątyń, starszych niż Kreta, Stonehenge , liczących ok. 5 tysięcy lat. Budowle mogą być wielkimi  kamiennymi kalendarzami. Są świetnie zachowane.
Portal był tak umieszczony, że wpadające przez niego do środka słońce oświetlało specyficzne miejsca w okresie zrównania dnia z nocą oraz w najdłuższym i najkrótszym dniu roku. Kamienie świątyń zdobiono systemem kropek i symboli. Odnaleziono małe i duże statuetki,  postaci kobiet i mężczyzn. Ideał kobiecej i męskiej urody miał rozmiar xxxl a przy tym wiele wdzięku – drobne stopy i dłonie, nie nawykłe do fizycznej pracy.
Na archipelagu odnaleziono 23 megalityczne ruiny. Wszystkie powstały pomiędzy 3600 a 2500 rokiem p.n.e. Potem ich budowniczowie zniknęli.
Tysiąc lat później inni ludzie stosowali podobne zdobienia – w pałacu na Krecie. Niezwykłe jest to , że nie ma śladów świadczących o prowadzeniu wojen. Znaleziono natomiast liczne ozdoby, błahostki świadczące o zamiłowaniu do pięknej biżuterii, plisowanych strojów, ozdób wpinanych we włosy. Jacy byli neolityczni mężczyźni, którzy nosili falbanki i pliski, nie żałowali sobie jedzenia i nie mieli broni? Na pewno nie było to społeczeństwo bezpłciowe o czym świadczą liczne obiekty przedstawiające fallusy i kobiece wdzięki.
 Temperatura na wyspach nigdy nie spada poniżej zera. Maltańczycy nie znają śniegu. Zimą częściej padają deszcze (czasami grad, czego byłam kilkakrotnie świadkiem). Przez cały rok wieją porywiste wiatry.
W cenie zawsze była tu także woda. Na wyspie nie ma rzek ani jezior. 
Jedyne źródła słodkiej wody były w Starej Mdinie. Do tej pory zachowane są spore odcinki akweduktu którym dzięki inwestycji Kawalerów Maltańskich popłynęła do nowej stolicy – Valetty. Współcześnie pozyskuje się wodę poprzez odsalanie. Nie jest zbyt smaczna ale można pić ją z kranu.
DZIEDZICTWO,   JĘZYK ANGIELSKI   i   UNIA
Wiele zabytków Malty jest wpisanych na listę światowego dziedzictwa. Tak mała wyspa  mogłaby być cała przykryta szklanym kloszem i chroniona jak niezwykłej urody kamień w którym koncentruje się nasza kultura.
Niewielki kraj liczy około 400 tys mieszkańców. Są to potomkowie najbardziej przedsiębiorczych zdobywców, docierających z różnych stron świata i przez stulecia podbijających tę małą, położoną na atrakcyjnym, śródziemnomorskim szlaku wysepkę.  Europejsko, arabsko, afrykańska mieszanka z cechami  Fenicjan,  greków i rzymsko-sycilijskich gorącokrwistych Włochów, zdobywczych Hiszpanów, Francuzów, wojowniczych Turków, wreszcie flegmatycznych Anglików Mężczyźni mawiają, że wielowiekowe krzyżówki różnych ras i narodów dały niezwykły efekt - Maltankę. Smagłą kobietę o długich, lekko kręconych, kruczoczarnych włosach, arabskim temperamencie i łagodności europejskich rysów .
Odbiciem różnorodności Malty jest jej język, fonetycznie brzmiący jak arabski ale o naszym alfabecie.
Kiedy statek wiozący Św Pawła rozbił się na wyspie, apostoł pozostał na niej przez trzy miesiące w czasie których nauczał. Maltańczycy mogli go wysłuchać  bo jako mieszkaniec Tarasu  posługiwał się zrozumiałym dialektem .  W tym czasie posługiwano się odmianą fenickiego, spokrewnionego z kanaańskim. Maltański jest językiem semickim i w uproszczeniu w większości składa się z arabskiego, reszta to włoski, francuski i angielski.
Anglicy pozostawili po sobie nie tylko ruch lewostronny, czerwone budki telefoniczne i pocztowe skrzynki ale też niebieskie latarnie przed posterunkami policji i liczne puby w których serwuje się angielskie marki piwa. Także trzybolcowe wtyczki to angielska pozostałość.
Europejczykom potrzebne są konwertery. Angielski jest drugim oficjalnym językiem na wyspie. Tylko starsi mieszkańcy nim się nie posługują. Jest wiele renomowanych szkół językowych i Maltańczycy tego typu działalność słusznie traktują jako szansę na rozwój turystyki kwalifikowanej.
Już w samolotach linii Air Malta podróżny ma próbkę edukacyjno-lingwistyczną. Na tyle każdego siedzenia jest krótka lekcja angielskiego o zróżnicowanym stopniu trudności. Szczypta gramatyki, słownictwa  wzbogacona charakterystycznymi dla Malty tematami.
Współczesna Malta zachowuje suwerenność poprzez neutralność oraz balansowanie między Europą a Afryką. Po kilku latach negocjacji stała się krajem Unii Europejskiej (tak jak Polska w 2004r.) Z Polską oprócz głębokiego katolicyzmu  i szacunku dla Jana Pawła II, łączą nas biało- czerwone barwy narodowe. Ośmiokątny, czerwony krzyż Maltański symbolizuje osiem boskich błogosławieństw.
*Leszcze, kleszcze. Ciesze sie z waszych 35 stopni. U mnie wlasnie pada snieg, jest kolo 0 stopni. Odrobina roznicy. Dwa przedmioty wlasnie zaliczylem. Wczoraj propedeutyke, a dzisiaj lacine, wiec mam wreszcie odrobine spokojniej w planie. Z Kicia nie podejrzewam, zeby bylo dobrze, bo nie wraca wciaz, a przy takiej temperaturze raczej nie poradzilaby sobie. Caluje i spadam jesc cos. Strasznie duzo zarcie kosztuje. Ech..
Kacper
*Nie kochacie mnie. Nie piszecie do mnie. A ja tu siedze sam. Podejrzewam, iż Kicia umarła, gdyż siedziała w brodziku cały dzień i nie chciała nawet jeść sera białego. Potem był koci wyrzut przy wychodzeniu na studia me. W poniedziałek było to wydarzenie i od tego czasu słuch o niej zaginął. Raczej już nie wróci. Kiepsko wyglądała. Cały dzień siedziała w brodziku i nie chciała wychodzić nawet jak się przychodziłem kąpać. Żyję i mam się dobrze. Jutro jadę oddać kał do badania. Jak widzicie żyje mi się kolorowo i bajecznie. Całuję, Kacper. 
PS róbcie dużo zdjęć. Kacper
*No to już lećcie, wysoko i szybko.
Bagaż pewnie będziecie mieć przy sobie. Jak mały to lepiej bo nie wiem jak oni przepakowuja do kolejnych samolotów. Ksero biletów zrbcie sobie dla każdego z was. Dobrze mieć i paszport i dowód. Malyańskie lotnisko nie jest duże a już na nim powitaja was szumiace palmy i ciepły wieczór.
Czasami wieczory są cieplejsze niż w dzień, bo mniej wieje. Mapki itd mam dla was.
Cieszę się bardzo. Nie zapomnijcie o jakis lekach na gardło i na przeziębienie a tata niech weźmie swoje krople do uszu (od tego wiatru urywa głowę). Ja nie mam warunków w swoim pokoju ani na gotowanie ani na odgrzewanie. Nie mam dostepu do czajnika, biorę tylko czasamo wodę od gospodyni w termosie. Wiec dla was mała grzałka może być bardzo przydatna bo nie wiadomo jak bedzie wyposażony wasz pokój.
Trzymam ciuki i do jutra. Napiszcie jeszcze jakim lotem lecicie, o ktorej wylatujecie i o której bedziecie.

Kacper jak  rozumiem zostaje na gospodarstwie. Mama
*Oglądaliśmy Twoje wideofilmy, to takie fajne że je nagrywasz, dzięki temu więcej widać. Dwa były udane, tylko nie patrzyłaś w dobre miejsce - jest bardziej po Twojej prawej. a jeden to pomyłka. Wszyscy czytamy Twoje maile, nawet Kasia przyjechała i też przegląda. Tata jak próbujemy go zmusić aby odpisał to ucieka i mówi że musi rąbać drewno. 
Jak czytamy Twoj maile to bierze nas taka tęsknota za piątkiem, aby już wreszcie tam być. Dla mnie malta to kraina marzeń, pierwsza daleka podróż z Pawłem. I chciałam tam wrócić od 3 lat, wkońcu się uda. Tylko tak bardzo boje się ze bilety i tanie linie coś nawalą i niebędziemy mogli się dostać.
Czyli umawiamy się w sobote 9 - 9.30 przy głównej bramie do valetty?
znajdziemy ją?
U nas bez zmian, dużo pracujemy - tata kończy lampe a my spieniężyliśmy już kinkiety. Kasia grzecznie siedzi przy kompie całymi dniamii pracuje, Kacpra generalnie nie ma. Koty robią kupy codziennie prawie i tata mówi że ich nienawidzi. Jutro są malarskie, tata ma coś szczególnego przekazać dziewczyną oprócz tego żee zajęcia są odołane za tydzeiń? Pozdrawiamy wszyscy i już nie możemy się doczkać aż przyjedziemy! Misia 
*Dzisiaj juz nie bęę walczyła z komputerem i kamerą na raz.
Spędziłam dzień na targu w Valeccie i na bardzo malowniczym targu w Mardchaslok nad morzem, jeszcze za lotniskiem. Potem miałam dłuuugi spacer wzdłuź morza i zwiedzałam jaskinię w której znaleziono kości słoni i hipopotamów świadczące, że kontynenty były połączone (ale niektórzy twierdza że to tylko świadczy o połączeniu Malty z Europą a nie koniecznie z Afryka - bo słonie za małe, ciekawe gdzie w Europie żyły hipopotamy). W każdym razie byłam w beeeerdzo starej dziurze.  Oni tutaj nie przykładają szczególnej staranności do swoich zabytków. Maja ich tyle i tak starych, że po prostu są. Nawet te prehistoryczne nie są jakoś specjalnie eksponowane i chronione. Trzeba się dobrze skupić, żeby znaleźć w terenie to o czym informują w przewodnikach. W realu jest jakaś mikro tabliczka albo nic nie ma i tylko się domyślaj, że za rozwalającym sie płotem są starozytne budowle. Taki kraj.
Jak nie będziecie odpowiadać to zamilknę. O.
A zdjęcia i filmy to jakieś głupie porobiłam. Jak je oglądam teraz to się dziwię, dlaczego takie momenty wybrałam.Weźcie lepiej swoje aparaty.
To cześć. Nawet w niedzielę nikt nie ma czasu napisać do samotnej matki na dalekiej obczyźnie. I to za morzem.Mama
*Raz moj laptop dziala a raz niestety nie.
Ciesze sie ze sie szykujecie. W weekend pogoda byla swietna. Dzisiaj znowu wieje niesamowicie. Zostalam w lozku bo przez te dwa dni nachodzilam sie jak nigdy. Mysle ze tata tez bedzie chcial odwiedzic te miejsca . Mdina, Rabat, klify podobno najpiekniejsze na wyspie, Marsaxlok z niedzielnym szalenstwem targu owocami morza i jaskinia ze szczatkami zwierzakow sprzed 18 ooo lat.
Na targu jest taka moc roznych oliwek i kaparow i roznych takich smakusiow jak suszone pomidory itp. Zrobilam tez filmik z osmiornica jak wylazi z miski.
Szykujcie sie na sobote. Tata niech wexmie na zmiane takie plocienne czrne buty jakie ma po domu bo czasem jest okropnie goraco. Tez cos na glowe.
Caluje mocno. Mama
*To cudownie... jak my byliśmy na Malcie to nie było pomarańczy! Tam musi być pięknie... tak naprawde to nie możemy się wszyscy doczekać. A powiedz jeszcze, brać kurtkę? może parasolkę? i weźmiemy dużo jedznia. Dziś przyszły Wasze karty, nawet tata dostał jedną dodatkową, jakiegoś Leszka -  coś im się pomieszało. Tata mówi że u nas w domu jest 16 stopni, słońce świeci ale nie opalamy się. Preferujemy wąchanie wiórów - diaksowaliśmy dziś podłogę całą i jutro woskujemy! Lampa już połowa ułożona. Ucze się do egzaminu mam w środę. Katarzyna choruje więc Kacper u niej zamieszkał, tu wraca tylko na chwile po książki. Więc żyjemy we 2 z tatą i słuchamy muzyki, ja przy komputerze ucze się a tata na antresoli pracuje. Już chcemy do Ciebie jechać. o której wschodzi i zachodzi slońce? Jak Twoje kursy, czy dobry poziom? Całujemy! pisz dużo!
 MIśia*Bylam dzisiaj w Sliemie kolo hotelu Europa. Jest w pieknym miejscu. Obok jest przystanek autobusowy. Bilety sa smiesznie tanie - takie jak w Polsce. Generalnie w restauracjach jest bardzo drogo ale w sklepach mozna kupic normalne rzeczy a na deptaku obok was wypatrzylam taka budke gdzie kawa i herbata jest po 1 euro a buly z zawartoscia po 2-3. Pizza jest tragicznie droga np dla 2 osob 15 euro.
 Powiedz tacie, ze tu jest jak w Grecji. Na ulicy na drzewach wisza cytryny i pomarznczki. Kwitna kwiaty, pachnie dziki tymianek i jest malo ludzi.
Dzisiaj byla piekna pogoda, prawie 20stopni.
Wezcie wygodne buty bo mnie juz bola nogi. Zlazlam dzisiaj chyba ponad 10 kilometrow o slonce mnie opalilo - jestem buraczkowa.
Bardzo sie ciesze na wasz przyjazd.
Sprawdzcie juz na lotnisku w Polsce czy tez bedziecie musieli potwierdzac bilety w Londynie od zera. Musicie miec nato wiecej czasu.Ale wy chyba i tak macie zapas.
Caluje Mama