o mnie

O mnie - jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej niż można przeczytać w postach...



 
Moja mama - Jadwiga. 

Lato 1965r. Siedzę z mamą na cieplutkich, drewnianych schodach domu moich pradziadków. Willę Irenka zbudował na początku ubiegłego wieku pradziadek dla ukochanej jedynaczki. Już dawno nie ma modrzewiowo- sosnowego domu a ja dokładnie pamiętam zapach rozgrzanych słońcem schodów na których stawiałam pierwsze babki z piasku i zamęczałam wszystkich zabawą w sklep.


Idę do szkoły. Dostałam niebieski tornister i granatowy mundurek z wymienialnymi, białymi kołnierzykami, szyty u prawdziwej krawcowej. Obok stoi moja starsza siostra - Ela. Za nami widać kominy nieczynnej ciepłowni na warszawskim Powiślu. Obok na postoju taxi stara warszawa.
Dzisiaj ta uliczka nie jest już ani cicha ani pusta. Dzisiaj dochodzi się nią do Centrum Kopernika.

Po drugiej stronie ulicy było przyfabryczne przedszkole i żłobek, dalej szkoła. Rankiem piał kogut trzymany w maleńkim ogródku przy żłobku a gdy dzieci wychodziły się bawić - szczekał na nie pies uwiązany do budy. Pod morwami stały ule. Jak podrosłam to wspinałyśmy się na morwowe drzewa rosnące wzdłuż ogrodzenia szkoły. A z fabryki ładnie pachniało. Bo to była fabryka cukierków. Fabrykę wyburzono, bo teren wykupił deweloper. Teren przedszkola od strony ulicy także zabudowano. Szkoła jeszcze stoi ale boisko też ma zapewne zbyt wielkie...
Chyba zawsze w podróżowaniu najbardziej lubiłam powroty do domu. Po dłuższej, lub krótszej nieobecności - smak jajecznicy z własnej patelni i herbaty ze znajomego kubka. I zapachy. Z dzieciństwa pamiętam, że ostatnią czynnością przed zamknięciem drzwi, gdy wyjeżdżaliśmy w góry lub nad morze , było przepastowanie parkietu. Mama nas pilnowała, żebyśmy zostawiły w swoim pokoju porządek. Miło było wracać do domu pachnącego czystością.
Podobno do szczęścia niewiele mi było potrzebne. Wystarczyło, żebym zeszła po schodach lub doszła za pierwszy zakręt - i już byłam usatysfakcjonowana. Wycieczka się odbyła, mogłam wracać do swoich zabawek.
Na przełomie podstawówki i liceum zaczęłam podróżować samodzielnie i po swojemu. Przestał mi wystarczać pierwszy zakręt. Każdy kolejny przyciągał jak magnes. Kierunki wymyślałam sama. Jeździliśmy z plecakami na Mazury, w góry, gdzieś w Polskę. Prawie siedem lat. To była fajna, nieco zmienna paczka znajomych.
Na studiach zrobiłam kursy i papiery przewodnickie ale denerwowała mnie bierność pozostałych uczestników/równolatków wypadów - którzy jakby czekali, że ktoś "z papierem" pomyśli za nich. Stwierdziłam, że nie bawi mnie organizowanie dla niezorganizowanych.
Po drugim roku studiów pod krzakiem na Krecie spotkałam Piotra. To był dość dziwny wyjazd. Lata 80te, my pokolenie wychowane za kurtyną nagle znaleźliśmy się w kapitalizmie. Ludzie głupieli. Zapominali o podstawowych wartościach, o zwykłej przyzwoitości. Handlowali, cwaniakowali jakby nigdy więcej nie mieli otrzymać upragnionego paszportu. Przelicznik dolarowy był taki, że kolega, kolegę potrafił wykołować za dwa dni pracy na zmywaku. Niektórzy przy pierwszym podejściu zostawali za granicą na stałe. Takie czasy. Jechało nas prawie 20 osób z uczelni na zorganizowany, turystyczny wyjazd. Po przekroczeniu granicy okazało się, że kilka osób już nie wraca. Potem systematycznie wykruszali się pozostali - ktoś, coś miał nagrane, więc korzystał z chwili. Na Kretę dotarliśmy w trójkę. Atmosfera była ciężka. Niewiele miałam wspólnego z parą z którą przetrwaliśmy. Odłączyłam się i założyłam, że jakoś przetrwam sama. Wilki mnie przecież nie zjedzą.
Piotr prowadził grupę, która nie ukrywała, że przyjechali tu do pracy przy zbiorach winogron. Podzielił się kolacją, powiedział jak, co i gdzie się załatwia. Jakiś dziwny Polak. Za granicą a przyzwoity. Zaiskrzyło. Ale po miesiącu zacięłam się i wracałam do Polski sama stopem. Do dzisiaj nie wiem jak mi się udało przejechać w tamtych latach samej przez pół Europy. Miałam zawsze cierpliwego Anioła Stróża.
Obecnie, gdy nasze dzieci bywają gdzieś w świecie, pomiędzy jednym a drugim krótszym lub dłuższym pobytem w domu, ta sama Dobra Siła czuwa nad nimi. Taką mam nadzieję.


Dom i pracownia z galerią.