poniedziałek, 31 maja 2010

Paryż 2010 maj


Paryż w maju

Tanie linie lotnicze, autobus, metro… W okolice Montrmartru docieramy już w nocy. Walizka turkocze na wybojach, nad głowami najprawdziwsze, stareńkie, paryskie kamienice i niebo gwiaździste nad nimi... Ulice mimo późnej pory rozbrzmiewają odgłosami miasta. Taniutki, zabukowany przez Internet hotelik leży w pobliżu wzgórza artystów, dzielnicy bohemy. Przesiadając się na jednej ze stacji metra zatrzymujemy się aby posłuchać jazzującego w podziemiach mini-zespołu. W ich rytmach brzmi dawny Paryż, czas się zatrzymał. Jest 23 godzina. Podróżujący chętnie wrzucają do kapelusza drobniaki. I co z tego, że wiemy, że to aranżacja pod turystów. W nas narasta ekscytacja – tak, trafiliśmy we właściwe miejsce o właściwym czasie. Przełom maja i czerwca – najpiękniejszy tydzień wiosny zamierzamy spędzić w Paryżu.

Na zdjęciu – sklepik vis a vis naszego hoteliku. Jakże paryski. Maj 2010

 

Kwatera równie mikroskopijna jak korytarzyk, trzy czwarte powierzchni zajmuje łóżko (na szczęście czysto zasłane). W rogu pokapujący kran, kiwające się krzesełko i dziura w ścianie bez wieszaków w roli szafy. Nie odzywam się – w końcu to był mój pomysł i mój internetowy wybór. Proszę tylko żeby mąż zajrzał pod łóżko czy nie czai się tam jakaś niespodzianka. Robali brak – szybko zasypiamy. Rano budzi nas śpiew ptaków zza okien. Nie pamiętam aby coś mi się śniło. Przeciągam się leniwie, nasłuchuję przygłuszonych odgłosów z knajpki poniżej, rozglądam się z pewną rezerwą; nie jest źle. Pokoik jak dla krasnoludków ale czyściutki. Mamy nawet okno balkonowe wychodzące na dość przestronne podwórko – studnię. Wylegujemy się bezwstydnie. W końcu nie przyjechaliśmy tu zaliczać zabytków lecz kontemplować uroki europejskiej stolicy. Ogrom miejsc których tym razem nie zobaczymy nie powinien nas przytłaczać. Wiemy, że odwiedzimy Mistrza Moneta i Damę z Jednorożcem – to jedyne pewniaki naszego planu a reszta… Może się przydarzy a może nie.  Nieśpiesznym krokiem zagłębimy się w Paryskie zaułki z założeniem, iż absolutnie wszystko co nas spotka będzie z cała pewnością cudowne. Nie ma alternatywy.

 Na zdjęciu – uliczki Montrmartru. Spacery w czasie kiepskiej pogody mają zasadniczą zaletę – mało współtowarzyszy. Paryż /maj 2010

 
Paryskie Muzeum Sztuki Średniowiecznej mieści się w dawnej siedzibie mnichów  bractwa z Cluny. Wśród miejsc niezwykłych – to wydaje się być magicznym miejscem mocy, przenoszącym w czasie. Bryła budynku widoczna z głównego traktu nie wydaje się na pierwszy rzut oka zbyt interesująca. Ot, kolejne stare mury z jakimiś dziedzińcami. Właśnie ta naturalność, niewyszukana prostota stanowią o sile oddziaływania. Gładkość kamieni fasad zmywanych po tysiąckroć wiosennymi deszczami, wyprażanych letnim słońcem, smaganych jesiennymi wichrami a zimą narażonych na nieubłagany, niszczycielski mróz, ta gładkość stanowi o trwaniu budowli. Kunszt mistrzów przed wiekami decydujących o kształcie Opactwa wynikał z doświadczenia pokoleń budowniczych. Właściwy kamień znajdował właściwe miejsce, w którym miał niezmiennie trwać , obojętny na historię i ludzi, pośpiesznie przemijających w zapomnienie. Od frontu odtworzono założenia mnisiego ogródka. W czterech kwaterach, podzielonych na mniejsze, tematyczne części posadzono rośliny lecznicze i kuchenne. O ich zastosowaniu, szczególnych właściwościach i wyglądzie można przeczytać na niewielkich tablicach edukacyjnych.  Jest w tym miejscu zaklęta mądrość pokoleń mnichów żyjących w pozornym odosobnieniu, samowystarczalnych, leczących a czasem trujących, nawet wśród wielkomiejskich bruków dbających o zdrowe przyprawy w co dziennej, skromnej diecie. Przechadzając się wśród geometrycznie wytyczonych ścieżynek, potrącam zioła które zaczynają intensywniej pachnąć. Rozmieszczenie poszczególnych gatunków jest nieprzypadkowe. Przypisane miejsca odpowiadają zadanej symbolice. Także nazewnictwo sięgające korzeniami do najstarszych pokładów ludowej wiedzy, jednocześnie nawiązuje do skojarzeń, przeniesień głęboko chrześcijańskiej, katolickiej tradycji.
Na wewnętrznym dziedzińcu zaległa cisza. Urok zwiedzania przed szczytem sezonu zasadza się na krótkich chwilach samotności w obcowaniu z miejscami dla których wyruszyliśmy w podróż. Można przysiąść na chwilę na przytulonej do zabytkowego muru, ocienionej, kamiennej ławeczce i przymknąwszy oczy wodzić palcami po starej studni i odtworzyć powiew odżywczego chłodu z jej mrocznej, omszałej czeluści. Można w gładkościach charakterystycznych zagłębień schodzonych posadzek, pod opuszkami poczuć ślady ludzi którzy byli tu przed nami. Można oprzeć się o brzeg kamiennej studni zadrzeć głowę i spojrzeć w wytrzeszczone ślipia rzygacza a nawet bez pośpiechu poczekać na prawdziwy deszcz aby doświadczyć wrażenia siły wody tryskającej z jego paszczy.
Na zdjęciu – ogrody przyklasztorne. Paryż / maj 2010
Wharton William (właśc. Du Aime Albert) Tworzył powieści obyczajowo-psychologiczne, których bohaterem jest zawsze alter ego pisarza. Przez lata mieszkał w Paryżu , utrzymując się z malowania obrazów oraz wynajmowania remontowanych przez siebie mieszkań w paryskich kamienicach. Wydarzenia te opisał w powieściach Spóźnieni kochankowie oraz Werniks. W latach 60. domem rodziny Whartonów stała się barka mieszkalna na Sekwanie (Dom na Sekwanie ). William Wharton myślał i mówił o sobie przede wszystkim jako o malarzu. Malował z pasją do końca życia. Początkowo sprzedawał swoje prace, jednak po uzyskaniu niezależności finansowej zachowywał je dla siebie, a nawet starał się część prac odkupić.
 
 Na zdjęciu – współczesna barka mieszkalna na Sekwanie.