Paryż w maju
Tanie linie lotnicze, autobus, metro… W okolice
Montrmartru docieramy już w nocy. Walizka turkocze na wybojach, nad głowami
najprawdziwsze, stareńkie, paryskie kamienice i niebo gwiaździste nad nimi...
Ulice mimo późnej pory rozbrzmiewają odgłosami miasta. Taniutki, zabukowany
przez Internet hotelik leży w pobliżu wzgórza artystów, dzielnicy bohemy.
Przesiadając się na jednej ze stacji metra zatrzymujemy się aby posłuchać
jazzującego w podziemiach mini-zespołu. W ich rytmach brzmi dawny Paryż, czas
się zatrzymał. Jest 23 godzina. Podróżujący chętnie wrzucają do kapelusza
drobniaki. I co z tego, że wiemy, że to aranżacja pod turystów. W nas narasta
ekscytacja – tak, trafiliśmy we właściwe miejsce o właściwym czasie. Przełom
maja i czerwca – najpiękniejszy tydzień wiosny zamierzamy spędzić w Paryżu.
Na zdjęciu – sklepik vis a vis naszego
hoteliku. Jakże paryski. Maj 2010
Kwatera równie mikroskopijna jak korytarzyk, trzy czwarte powierzchni
zajmuje łóżko (na szczęście czysto zasłane). W rogu pokapujący kran, kiwające
się krzesełko i dziura w ścianie bez wieszaków w roli szafy. Nie odzywam się –
w końcu to był mój pomysł i mój internetowy wybór. Proszę tylko żeby mąż
zajrzał pod łóżko czy nie czai się tam jakaś niespodzianka. Robali brak –
szybko zasypiamy. Rano budzi nas śpiew ptaków zza okien. Nie pamiętam aby coś
mi się śniło. Przeciągam się leniwie, nasłuchuję przygłuszonych odgłosów z
knajpki poniżej, rozglądam się z pewną rezerwą; nie jest źle. Pokoik jak dla
krasnoludków ale czyściutki. Mamy nawet okno balkonowe wychodzące na dość
przestronne podwórko – studnię. Wylegujemy się bezwstydnie. W końcu nie
przyjechaliśmy tu zaliczać zabytków lecz kontemplować uroki europejskiej
stolicy. Ogrom miejsc których tym razem nie zobaczymy nie powinien nas
przytłaczać. Wiemy, że odwiedzimy Mistrza Moneta i Damę z Jednorożcem – to
jedyne pewniaki naszego planu a reszta… Może się przydarzy a może nie. Nieśpiesznym krokiem zagłębimy się w Paryskie
zaułki z założeniem, iż absolutnie wszystko co nas spotka będzie z cała
pewnością cudowne. Nie ma alternatywy.
Na zdjęciu – uliczki Montrmartru. Spacery w czasie kiepskiej
pogody mają zasadniczą zaletę – mało współtowarzyszy. Paryż /maj 2010
Paryskie Muzeum Sztuki Średniowiecznej mieści się w dawnej siedzibie
mnichów bractwa z Cluny. Wśród miejsc
niezwykłych – to wydaje się być magicznym miejscem mocy, przenoszącym w czasie.
Bryła budynku widoczna z głównego traktu nie wydaje się na pierwszy rzut oka
zbyt interesująca. Ot, kolejne stare mury z jakimiś dziedzińcami. Właśnie ta
naturalność, niewyszukana prostota stanowią o sile oddziaływania. Gładkość
kamieni fasad zmywanych po tysiąckroć wiosennymi deszczami, wyprażanych letnim
słońcem, smaganych jesiennymi wichrami a zimą narażonych na nieubłagany,
niszczycielski mróz, ta gładkość stanowi o trwaniu budowli. Kunszt mistrzów
przed wiekami decydujących o kształcie Opactwa wynikał z doświadczenia pokoleń
budowniczych. Właściwy kamień znajdował właściwe miejsce, w którym miał
niezmiennie trwać , obojętny na historię i ludzi, pośpiesznie przemijających w
zapomnienie. Od frontu odtworzono założenia mnisiego ogródka. W czterech
kwaterach, podzielonych na mniejsze, tematyczne części posadzono rośliny lecznicze
i kuchenne. O ich zastosowaniu, szczególnych właściwościach i wyglądzie można
przeczytać na niewielkich tablicach edukacyjnych. Jest w tym miejscu zaklęta mądrość pokoleń
mnichów żyjących w pozornym odosobnieniu, samowystarczalnych, leczących a czasem
trujących, nawet wśród wielkomiejskich bruków dbających o zdrowe przyprawy w co
dziennej, skromnej diecie. Przechadzając się wśród geometrycznie wytyczonych
ścieżynek, potrącam zioła które zaczynają intensywniej pachnąć. Rozmieszczenie
poszczególnych gatunków jest nieprzypadkowe. Przypisane miejsca odpowiadają
zadanej symbolice. Także nazewnictwo sięgające korzeniami do najstarszych
pokładów ludowej wiedzy, jednocześnie nawiązuje do skojarzeń, przeniesień
głęboko chrześcijańskiej, katolickiej tradycji.
Na wewnętrznym dziedzińcu zaległa cisza. Urok zwiedzania przed
szczytem sezonu zasadza się na krótkich chwilach samotności w obcowaniu z
miejscami dla których wyruszyliśmy w podróż. Można przysiąść na chwilę na
przytulonej do zabytkowego muru, ocienionej, kamiennej ławeczce i przymknąwszy
oczy wodzić palcami po starej studni i odtworzyć powiew odżywczego chłodu z jej
mrocznej, omszałej czeluści. Można w gładkościach charakterystycznych zagłębień
schodzonych posadzek, pod opuszkami poczuć ślady ludzi którzy byli tu przed
nami. Można oprzeć się o brzeg kamiennej studni zadrzeć głowę i spojrzeć w
wytrzeszczone ślipia rzygacza a nawet bez pośpiechu poczekać na prawdziwy
deszcz aby doświadczyć wrażenia siły wody tryskającej z jego paszczy.
Na zdjęciu – ogrody przyklasztorne. Paryż / maj 2010
Wharton William (właśc. Du Aime Albert) Tworzył
powieści obyczajowo-psychologiczne, których bohaterem jest zawsze alter ego pisarza. Przez lata mieszkał w Paryżu ,
utrzymując się z malowania obrazów oraz wynajmowania remontowanych przez siebie
mieszkań w paryskich kamienicach. Wydarzenia te opisał w powieściach Spóźnieni kochankowie oraz Werniks. W latach 60. domem
rodziny Whartonów stała się barka mieszkalna na Sekwanie (Dom na Sekwanie ). William Wharton myślał i mówił o sobie przede
wszystkim jako o malarzu. Malował z pasją do końca życia. Początkowo sprzedawał
swoje prace, jednak po uzyskaniu niezależności finansowej zachowywał je dla
siebie, a nawet starał się część prac odkupić.
Na zdjęciu – współczesna barka mieszkalna na
Sekwanie.