czwartek, 5 listopada 2015

Lisboa, Açores Portugal; 2015,10


 Oj tam, oj tam, Lisbona była, jest i będzie jedyna w swoim rodzaju. Nadal nie wdzięczy się do turystów. Nadal jest gdzieniegdzie zapyziała :-) łuszcząca się, z odpadającymi tynkami... po prostu zachwycająco naturalna. W jeden dzień przeszłyśmy 25km - żeby się nacieszyć tak naj, naj, naj.




Tym razem zamiast oczekującej ławeczki - leżaczki oczekujące.


Wiadomo - niepokorni żeglarze odkrywcy dawniej i dziś.


A wieczorem Fado w Alfamie- obowiązkowo. 
Tuż za drzwiami żółty tramwaj nr 28.

Azory - wieczór pierwszy

Nie wiem co to za właściwość światła na Azorach - ale bywało chwilami niesamowite. A na fotce woda wyrzuciła tego dnia jakieś niesamowite ilości intensywnie czerwonych wodorostów.

Trawa tu taka zielona. Wszędzie.

I słońce zachodzi co wieczór tak, że napatrzeć się nie można.

Kultowa knajpa w Horcie - Peter Sport Cafe. Przystanek na Oceanie. Kto żegluje wie o co chodzi :-)

Dziewczyny z wielorybnikiem pod mapą na której zaznacza się trasy.

Widok na wulkan Pico z rana, z łóżka.

To co u nas rośnie w doniczkach - tutaj panoszy się przydrożnie lub rozbuchane pachnie w ogrodach. Ta babcia zobaczyła, że zachwycamy się jaj poinsencją czyli gwiazdą betlejemską będąca tu spooorym krzewem- więc narwała nam naręcze i wręczyła. W podzięce dostała krówkę/ciągutkę z Polski bo tylko to miałyśmy ze sobą.

Lokalny transport? Faktycznie zaparkował na przystanku. Bo siąpiło jak zwykle jesienią.

Lokalne banany są małe i słodsze. Idę sobie ulicą z kiścią większych bananów w ręku nabytych droga kupna w pobliskim markecie. A tu jakaś portugalska babcia zastępuje mi drogę i krzyczy wymachując rękami w stronę moich bananów. Prawie mnie bić chciała :-) W końcu się domyśliłam, że tłumaczyła mi, że mnie oszukali i powinnam była kupić te małe - bo inne są nic nie warte. Poprawiłam się i do końca pobytu jadłam już tylko lokalne, kupowane na bazarku.

Robótki ręczne w starej szkole oddanej dla zaprzyjaźnionego NGO. Wyklejamy delfinki i azorskiego jastrzębia na ekologiczną konferencję.

Wizyta w parlamencie. A jakże - na tej wysepce 15x25 km mają azorski parlament z prawdziwego zdarzenia. Z ok 50 deputowanymi i wszelkimi należnymi bajerami... Na fotce Miśka przy modelach wulkanicznego archipelagu azorskiego. Wyspy wypiętrzyły się na styku płyt tektonicznych- więc od czasu do czasu nadal się trzęsą.


Wszystko budują z najbardziej dostepnego materiału - czyli kamieni wulkanicznych. Domy, ogrodzenia, murki, drogi...

Szczęśliwe krowy nieustająco budziły mój zachwyt. Zauważyłam z drogi kilka wylegujących się w trawie a jedną szczególnie pięknie włochatą. Idąc przez łąkę skupiam się , żeby nie wdepnąć w ... i maksymalnie podejść, żeby fotka była ładniejsza. Krowy się podnoszą, ja brodzę nadal i słyszę wrzask Miśki - maaaama ale to jest byk! No patrz pan- faktycznie. Łypnął na mnie oczkiem i zrobił coś brzydkiego - lekceważąc mnie całkowicie.
Z bykami wiąże się piękna azorska opowieść. Na jednej z mniejszych wysepek trzymano szczególnie ostre egzemplarze. Kiedy tę wyspę podobnie jak inne wcześniej, chcieli zająć Hiszpanie, byki wylazły na nabrzeże i zaatakowały najeźdzców. Jako jedyna wyspa pozostała w rękach Portugalczyków :-) Nie powiem, żeby bykom to się opłaciło. Lokalna fiesta wygląda tu co roku prawie jak w Pampelunie. Z założenia bezkrwawa a jednak zwierzęta łamią sobie nogi i służą ku prymitywnej uciesze turystycznej gawiedzi...

Szczęściary cd.

Baśka pokazuje na konferencji jak oleje i smary wylewane do oceanu niszczą flore i faunę nie dopuszczając tlenu. a za nia tradycyjna azorska tkanina patchworkowa.


W porcie, w marinie, na każdym wolnym betonowym kawałeczku żeglarze z całego swiata w drodze przez ocean zostawiają pamiątkę w postaci jakiegoś obrazka, podpisu, flagi... Taki fajny międzynarodowy zwyczaj.



Domy są parterowe i małe. Te na wsi - praktycznie jedno izbowe. W większości bez ogrodzeń, ew z niskimi murkami. obsadzone pięknie kwitnącymi krzewami, palmami, z wypielęgnowaną traweczką. A na ulicach ani papiereczka, ani peta.

Pico z rana. Mgły odsłoniły wierzchołek - co o tej porze roku zdarza się nie często.
 I śnieg spadł - przykrywając wulkan białą czapeczką.

Wszystko lokalne. Na talerzyku pieczone kasztany i ciasto z figami.

Na samym brzegu wyspy jest miejsce z księżycowym krajobrazem. W 1958r był ostatni wybuch wulkanu. Popioły zasypały miasteczko. Połowa ludności wyspy emigrowała wtedy do Kanady i do USA. Obecnie pomagają finansowo krewnym, którzy pozostali i nadal zajmują się tradycyjnymi uprawami, hodowlą lub połowem ryb. Bo polować na wieloryby już nie wolno. O nie! Można je tylko pokazywać z daleka turystom. 

Kobiecy strój azorski - obszerna peleryna z ciemnogranatowego grubego sukna. Kaptur sztywny i wielki jak parasol. Dla urody i dodatkowej ochrony przed wiatrem - biała chusta pod szyję.

Fotka z teatro/kina. A jakże i to tu mają.
Przedpotopową machinę do wyświetlania taśm filmowych w zeszłym roku wymienili na nówkę ;-)

Jeszcze śliczniutki selfik z księżycowej okolicy.

I Miśka w roli kraba.

Sieci rozpiete na kamiennych zbiornikach na deszczówkę.

Spacerek po parco natural z naszymi portugalskimi znajomymi. Wioska, którą oglądaliśmy jest niesamowita. Czas sie w niej zatrzymał w XIX wieku. Mikroskopijne wulkaniczne domki, mikroskopijne ogródki. Jakaś krówka, kózka, konik, dwie kurki... Stałych mieszkańców - ok 30 osób - starców. Bo młodzi widomo- szukaja lepszego życia. A to ponad 20% bezrobocie i zarobić można tylko w sezonie na turystach.

Winorośl rośnie dobrze na wulkanicznej ziemi. Lokalne wino mozna dostać w knajpie za 3 euro za litr. Na fotce wyciskarka do moszczu - taka jak w skansenach ale działająca.


Zbliżenie na fragment mapy spod pomnika odkrywców w Lisbonie.


Chce się nie zapominać tego miejsca i wierzyć, że uda się wrócić :-)