Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem niszczą wszystko? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było.
Tove Jansson
Oj tam, oj tam, Lisbona była, jest i będzie jedyna w swoim rodzaju. Nadal nie wdzięczy się do turystów. Nadal jest gdzieniegdzie zapyziała :-) łuszcząca się, z odpadającymi tynkami... po prostu zachwycająco naturalna. W jeden dzień przeszłyśmy 25km - żeby się nacieszyć tak naj, naj, naj.
Tym razem zamiast oczekującej ławeczki - leżaczki oczekujące.
Wiadomo - niepokorni żeglarze odkrywcy dawniej i dziś.
A wieczorem Fado w Alfamie- obowiązkowo.
Tuż za drzwiami żółty tramwaj nr 28.
Azory - wieczór pierwszy
Nie wiem co to za właściwość światła na Azorach - ale bywało chwilami niesamowite. A na fotce woda wyrzuciła tego dnia jakieś niesamowite ilości intensywnie czerwonych wodorostów.
Trawa tu taka zielona. Wszędzie.
I słońce zachodzi co wieczór tak, że napatrzeć się nie można.
Kultowa knajpa w Horcie - Peter Sport Cafe. Przystanek na Oceanie. Kto żegluje wie o co chodzi :-)
Dziewczyny z wielorybnikiem pod mapą na której zaznacza się trasy.
Widok na wulkan Pico z rana, z łóżka.
To co u nas rośnie w doniczkach - tutaj panoszy się przydrożnie lub rozbuchane pachnie w ogrodach. Ta babcia zobaczyła, że zachwycamy się jaj poinsencją czyli gwiazdą betlejemską będąca tu spooorym krzewem- więc narwała nam naręcze i wręczyła. W podzięce dostała krówkę/ciągutkę z Polski bo tylko to miałyśmy ze sobą.
Lokalny transport? Faktycznie zaparkował na przystanku. Bo siąpiło jak zwykle jesienią.
Lokalne banany są małe i słodsze. Idę sobie ulicą z kiścią większych bananów w ręku nabytych droga kupna w pobliskim markecie. A tu jakaś portugalska babcia zastępuje mi drogę i krzyczy wymachując rękami w stronę moich bananów. Prawie mnie bić chciała :-) W końcu się domyśliłam, że tłumaczyła mi, że mnie oszukali i powinnam była kupić te małe - bo inne są nic nie warte. Poprawiłam się i do końca pobytu jadłam już tylko lokalne, kupowane na bazarku.
Robótki ręczne w starej szkole oddanej dla zaprzyjaźnionego NGO. Wyklejamy delfinki i azorskiego jastrzębia na ekologiczną konferencję.
Wizyta w parlamencie. A jakże - na tej wysepce 15x25 km mają azorski parlament z prawdziwego zdarzenia. Z ok 50 deputowanymi i wszelkimi należnymi bajerami... Na fotce Miśka przy modelach wulkanicznego archipelagu azorskiego. Wyspy wypiętrzyły się na styku płyt tektonicznych- więc od czasu do czasu nadal się trzęsą.
Wszystko budują z najbardziej dostepnego materiału - czyli kamieni wulkanicznych. Domy, ogrodzenia, murki, drogi...
Szczęśliwe krowy nieustająco budziły mój zachwyt. Zauważyłam z drogi kilka wylegujących się w trawie a jedną szczególnie pięknie włochatą. Idąc przez łąkę skupiam się , żeby nie wdepnąć w ... i maksymalnie podejść, żeby fotka była ładniejsza. Krowy się podnoszą, ja brodzę nadal i słyszę wrzask Miśki - maaaama ale to jest byk! No patrz pan- faktycznie. Łypnął na mnie oczkiem i zrobił coś brzydkiego - lekceważąc mnie całkowicie.
Z bykami wiąże się piękna azorska opowieść. Na jednej z mniejszych wysepek trzymano szczególnie ostre egzemplarze. Kiedy tę wyspę podobnie jak inne wcześniej, chcieli zająć Hiszpanie, byki wylazły na nabrzeże i zaatakowały najeźdzców. Jako jedyna wyspa pozostała w rękach Portugalczyków :-) Nie powiem, żeby bykom to się opłaciło. Lokalna fiesta wygląda tu co roku prawie jak w Pampelunie. Z założenia bezkrwawa a jednak zwierzęta łamią sobie nogi i służą ku prymitywnej uciesze turystycznej gawiedzi...
Szczęściary cd.
Baśka pokazuje na konferencji jak oleje i smary wylewane do oceanu niszczą flore i faunę nie dopuszczając tlenu. a za nia tradycyjna azorska tkanina patchworkowa.
W porcie, w marinie, na każdym wolnym betonowym kawałeczku żeglarze z całego swiata w drodze przez ocean zostawiają pamiątkę w postaci jakiegoś obrazka, podpisu, flagi... Taki fajny międzynarodowy zwyczaj.
Domy są parterowe i małe. Te na wsi - praktycznie jedno izbowe. W większości bez ogrodzeń, ew z niskimi murkami. obsadzone pięknie kwitnącymi krzewami, palmami, z wypielęgnowaną traweczką. A na ulicach ani papiereczka, ani peta.
Pico z rana. Mgły odsłoniły wierzchołek - co o tej porze roku zdarza się nie często.
I śnieg spadł - przykrywając wulkan białą czapeczką.
Wszystko lokalne. Na talerzyku pieczone kasztany i ciasto z figami.
Na samym brzegu wyspy jest miejsce z księżycowym krajobrazem. W 1958r był ostatni wybuch wulkanu. Popioły zasypały miasteczko. Połowa ludności wyspy emigrowała wtedy do Kanady i do USA. Obecnie pomagają finansowo krewnym, którzy pozostali i nadal zajmują się tradycyjnymi uprawami, hodowlą lub połowem ryb. Bo polować na wieloryby już nie wolno. O nie! Można je tylko pokazywać z daleka turystom.
Kobiecy strój azorski - obszerna peleryna z ciemnogranatowego grubego sukna. Kaptur sztywny i wielki jak parasol. Dla urody i dodatkowej ochrony przed wiatrem - biała chusta pod szyję.
Fotka z teatro/kina. A jakże i to tu mają.
Przedpotopową machinę do wyświetlania taśm filmowych w zeszłym roku wymienili na nówkę ;-)
Jeszcze śliczniutki selfik z księżycowej okolicy.
I Miśka w roli kraba.
Sieci rozpiete na kamiennych zbiornikach na deszczówkę.
Spacerek po parco natural z naszymi portugalskimi znajomymi. Wioska, którą oglądaliśmy jest niesamowita. Czas sie w niej zatrzymał w XIX wieku. Mikroskopijne wulkaniczne domki, mikroskopijne ogródki. Jakaś krówka, kózka, konik, dwie kurki... Stałych mieszkańców - ok 30 osób - starców. Bo młodzi widomo- szukaja lepszego życia. A to ponad 20% bezrobocie i zarobić można tylko w sezonie na turystach.
Winorośl rośnie dobrze na wulkanicznej ziemi. Lokalne wino mozna dostać w knajpie za 3 euro za litr. Na fotce wyciskarka do moszczu - taka jak w skansenach ale działająca.
Zbliżenie na fragment mapy spod pomnika odkrywców w Lisbonie.
Chce się nie zapominać tego miejsca i wierzyć, że uda się wrócić :-)