W 1986 r po raz pierwszy wyjechałam za granicę. To był bardzo dziwny ale zapewne typowy jak na tamte czasy zagraniczny wyjazd studencki. Jechało nas ok 20 osób ze studenckiego koła przewodnickiego. Ja byłam na doczepkę (bardziej wtedy turystycznie byłam związana z Politechniką niż SGPiSem na którym studiowałam). Były jakieś dwa oficjalne spotkania organizacyjne ale każdy indywidualnie załatwiał wizę i martwił się o bilety (a w tamtych czasach trzeba było wszystko załatwiać po znajomości - bo normalnie w kasach się nie dało a później wagony pustawe jechały). Po wizę stało się w długaśnej kolejce przez całą noc. Za granicą trzeba by mieć dolary. Ale bez konta oficjalnie nie można było nic wywieźć. Konta nie można było założyć w banku nie mając dokumentu poświadczającego wwóz dolarów. Tatusia pracującego za granica nie miałam. Więc pozostawało nielegalnie kupić dolary, przemycić w jedna stronę za granicę a już oficjalnie wwieźć z powrotem i założyć konto post factum. Alternatywy i Bareja niech się schowają.
Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem niszczą wszystko? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było. Tove Jansson
środa, 31 lipca 2013
poniedziałek, 1 lipca 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)