Moje prywatne Lisbon Story
Miasto na wzgórzach. Nie wdzięczy się jak inne pięknisie do turystów ale trwa nieco przykurzone z obdrapanymi, malowniczymi zaułkami. Lekko zniszczona, omszała, nadgryziona zębem czasu a wciąż pełna życia, smaków i klimatycznych zaułków. Wykafelkowana błękitnymi azulejos przypomina teatralną scenografię. Kute, metalowe balkony, kolorowe, wypłowiałe fasady, czerwone dachy, bielizna powiewająca nad głowami przechodniów. Na każdym rogu pucybut, który wszak nie żebrze ale uczciwie próbuje zarobić marny grosz. Zapach prażonych kasztanów na rozgrzanym słońcem ruchliwym placu i szum wody rozbijającej się przy nabrzeżu. Refleksy na wodzie. Smażony dorsz i słodkie Porto. A wieczorem smętne, szarpiące, zawodzenie fado w wąskich uliczkach Alfamy. Taką Lisbonę zapamiętałam.
Belem czyli Betlejem. Dzielnica, którą każdy , kto zawita do Lisbony musi odwiedzić i zjeść słynne ciasteczko z Belem (więcej w zakładce kulinaria).
Port nad rzeką Tag -Pomnik Odkrywców po zachodzie słońca. Miasto spogląda ku oceanowi jakby nadal tęskniło za podbojami. Kolosalna karawela z armią nieustraszonych żeglarzy, z Henrykiem Żeglarzem na czele. Dalej wieża Belem - Strażniczka portu była ostatnim obrazem, symbolem domu, który ginął na horyzoncie , przed oczami żeglarzy płynących w nieznane, na podbój nowego świata. Niektórzy z nich mieli więcej szczęścia - powracali. I ich oczom ukazywała się jako pierwsza ona - wieża, wytęskniony dom, obmywana z trzech stron przez wody Oceanu Atlantyckiego. Przyczółek Europy.
W starych dzielnicach na balkonach suszy się bielizna. Włochy, Hiszpania, Portugalia a gacie i sprane rączniki powiewają niezmiennie. Takie klimaty.
Na skraju Europy -Wieża Belem , zbudowana w latach 1515-20 u wejścia do portu, teraz po zmianie koryta rzeki, jest w nieco innym miejscu. Stała się nie tylko symbolem miasta ale przede wszystkim wieku portugalskich odkryć geograficznych.
Klasztor Hieronimitów, późnogotycki, imponujący , z grobem Vasco da Gamy. Stąd wyruszał na podbój Indii. Klasztor zbudowano w podziękowaniu za jego rejs. A na fasadzie - koronki z kamienia. Motywy kwiatowe, morskie, wzrok błądzi i nie wiemy już na co patrzeć. Zbudowano go w XVI wieku w stylu manuelińskim. Jest doprawdy ogromny.
Alfama, dzielnica zbudowana na stromej skale. Jako jedyna przetrwała trzęsienie ziemi w 1755r, gdy w całej Lisbonie waliły się najświetniejsze budowle. Piękna, stara z ciasnymi, klimatycznymi uliczkami, z knajpkami szemrzącymi wieczorem rzewnym fado. Dla mnie lokalny klimat, to dzieciaki grające w zaułku w piłkę i ich matka co jakiś czas wychylająca się z okna knajpki w której trwa wieczór fado. Alfama nie do końca poddaje się terrorowi turystów. Zachowuje autentyczny, bezpretensjonalny klimat. Trwa.
Fado znaczy los. Nostalgiczna pieśń wykonywana przez solistę. W niewielkich knajpkach towarzyszą mu jedna lub dwie 6 lub 12 strunowe gitary. Knajpki są tak małe, że muzycy siedzą wciśnięci w kąt gdzieś przy kuchni. Zza ich pleców unoszą się smakowite zapachy. Na stole wino i królewski dorsz. A portugalski blues snuje się wokół nas... Czasem z sąsiedniej knajpki zajrzy inny pieśniarz i odpowie od drzwi głośniejszym zawodzeniem. Taka zaśpiewna rozmowa o życiu, śmierci, miłości...
|
Na zdjęciu – zaułek w Alfamie na chwilę przed wieczornym koncertem. Portugalia, Lisbona / październik 2011r. |
Elevador de Santa Justa - żelazna winda, symbol miasta na miarę wieży Eiffla (zresztą zbudowana przez jego ucznia). Wzbudza zachwyt turystów. Jest jednym z najczęściej fotografowanych obiektów. Neogotycka a działa od 1902 roku.
Przejażdżka zabytkowym, żółtym tramwajem na wieczór z fado do Alfamy. Na fasadach mijanych kamienic pysznią się błyszczące a częściej obdrapane, klimatyczne azulejos.
Muzeum Gulbenkiana (ormiańskiego miliardera, który zarobioną na ropie fortunę zainwestował w dzieła sztuki). W ramach ekologicznego projektu oglądaliśmy przede wszystkim park otaczający muzeum - to przykład spójności architektury i przyrody ukształtowanej ręką człowieka. Odpoczywając na zielonej trawce pod rozłożystym drzewem, przeglądając się w jednym z licznych zbiorników wodnych trudno uwierzyć, że kilka metrów poniżej są parkingi i żelbetowe konstrukcje. Gatunki drzew tak dobrano i tak pielęgnowano, by korzeniami szczepiły się z metalową konstrukcją. Palowe korzenie nie miałyby się gdzie rozwinąć więc ogromne drzewa wrosły w druty tuż pod powierzchnią ziemi. Fasada budynku także dostosowana jest by zieleń obrosła go. Wzdłuż całego muzeum, na kilku poziomach ciągną się głębokie koryta obsadzone zwisającymi roślinami. Ktoś, kiedyś u nas wymyślał szklane domy , tutaj wolą zielone...
Królewska SINTRA
Miasto wpisane na Listę światowego Dziedzictwa UNESCO. Bogactwo przyrody, bogactwo stylów, kolory, zapachy, zawrót głowy. Liczni i sławni widzieli w niej odbicie raju, portugalskiego Edenu. Zachwycił się nią lord Byron, Andersen, Strauss.
Warto choćby na jeden dzień opuścić szacowną ciotkę Lisbonę i dać się uwieść zielonookiej, wciąż młodzieńczej Sintrze. Mniej niż godzinę jazdy pociągiem a przenosimy się w świat Alicji z Krainy Czarów. W Górach Księżycowych (cóż za nazwa!), na skraju gęstego lasu, owiewane upragnionymi nieco chłodniejszymi podmuchami znad oceanu przykucnęło miasteczko jak ze snów. Wypieszczona zieleń ogrodów, wysmakowana architektura i przepych pomieszany z prostotą. Jak żal, że nie ma czasu posmakować jej z należną uwagą.
Miałam tylko jeden dzień, żeby nacieszyć się bogactwem Sintry, by spróbować poczuć jej charakterystyczny mikroklimat ogrodu zawieszonego między lądem a morzem. Wiatry znad oceanu litościwie owiewają miasteczko darowując mieszkańcom miły chłodek a częstsze niż gdzie indziej deszcze zapewniają najlepsze warunki bujnej roślinności.
Wakacje w Sintrze były popularne od zawsze. Na okolicznych wzgórzach wyrosły liczne rezydencje otoczone przepięknymi ogrodami. Jak zwykle - nie odwiedziłam wszystkich cudów. Na następny raz pozostawiam sobie pałac Pena, Monserrate i Quinta da Regaleira - żeby wrócić może na nieco dłużej podczas letniego festiwalu muzyki. Kiedy to jak w mojej Podkowie, gościnnie uchylają się na co dzień zamknięte bramy prywatnych ogrodów.
Maurowie w IX wieku zbudowali na szczycie skały obronne zamczysko. Wspinamy się dzielnie pomimo upału. Chcę tak jak Maurowie - objąć wzrokiem całe wybrzeże. Do dziś przetrwał jedynie pierścień murów. Ale jakich! Podziwiam kunszt układania kamieni bez zaprawy. Czas płynie a mury niezmiennie trwają. Zziajane zdobywamy średniowieczne ruiny, najeżone jak smoczy ogon.
Odwiedzamy pałac w centrum miasta - Paco Real. To także spadek po Maurach ale wielokrotnie przebudowywany. Z daleka zwracają uwagę dziwne butelkowate wieżyce czy też kominy. Wkrótce przekonuję się, że to wnętrza kuchni zwężają się na kształt kominów. Na środku pomieszczenia skromnie umieszczono ogromny rożen. Czyli, nie ma oddzielnego pieca z przewodem kominowym. Całe pomieszczenie jest jak kurna chata. W rogu super nowoczesna jak na ówczesne rozwiązania - szafo/duchówka ogromnych rozmiarów do przetrzymywania gorących potraw. A przy ścianie kamienny zbiornik/zlew z bieżącą wodą. Ameryka!
Kafle azulejos w Sali Herbowej. Historia opowiadana błękitną farbą. Na suficie żaglowce pierwszych odkrywców zamorskich cudów i stado 136 srok. To nie są zwykła sroki lecz sportretowane damy dworu. Sroki trzymają w dziobach kartki z napisem "por bem" - co się tłumaczy "dla dobra kraju". Pikantna opowiastka uwieczniła XV wiecznego monarchę - króla Filipa jako łagodnie mówiąc flirciarza. Miał on przyłapany na gorącym uczynku jedynie skwitować tę sytację; por bem. Damy, jak sroki w kółko szeptały i powtarzały por bem. Wyluzowany władca kazał więc umieścić je na plafonie na wieki.
|
Ceramiczne dachy Sintry. |
Wypatrując ciekawostek architektonicznych spacerujemy wśród rozbuchanych krzewów i różnokolorowych pnączy. Przyroda wręcz atakuje z każdego mniej zagospodarowanego skraweczka.
O co chodzi z tym czarnym portugalskim kogutem? Przysiadł na wystawach, ścierkach, magnesach kuchennych, łypie z każdego sklepiku z pamiątkami. Legenda mówi, że pewien pielgrzym został niesprawiedliwie skazany na powieszenie. Surowy sędzia zabierał się właśnie do zjedzenia pieczonego koguta. Pielgrzym powiedział, że w dowód jego niewinności kogut z talerza zapieje. Ale kogut ani drgnął i wyrok wykonano. W nocy sędziego obudziło pianie. Pobiegł na miejsce egzekucji i tam ujrzał jeszcze żywego skazańca - pętla była zbyt luźna. Uznano to za znak - pielgrzyma uwolniono. Taka opowieść. A czarny portugalski kogut panoszy się wszędzie.